Więcej zdjęć

Lubiatowo

Kopalino było niegdyś częścią majątku Lubiatowo i w mowie potocznej wyrażano się o nim jako o „Lubiatowskim Zagonie”. Przed wiekami nie była to jeszcze samodzielna miejscowość, dopiero w XVIII wieku. Wtedy to rodzina von Lübtow, do której należało Lubiatowo, odsprzedała część swego majątku, którą stanowiło dzisiejsze Kopalino. Od tej pory wyraźnie odróżniano obydwie części. Na przestrzeni wielu lat mieszkało tu wielu członków rodziny von Lübtow, po ich śmierci wszyscy zostali pochowani na miejscowym cmentarzu. Byli to m. in.: Georg von Lübtow, Jakob von Lübtow, Katharina von Lübtow z domu Kukowska, Michaela Christiana von Lübtow z domu Lewińska. W 1811 roku majątki Kopalino i Lubiatowo nabył Johann Christian Treichel. Po jego śmierci zarządzała nimi w latach 1832-1846 wodowa po nim. W tym czasie wśród rodzeństwa nastąpił podział wspólnej posiadłości: Adolphine Kramer z domu Treichel otrzymała Lubiatowo, a jej brat Gustav Treichel przeszedł do Kopalina. Po śmierci Treichela w Kopalinie gospodarzył jego zięć: Paul Lietzau (1882). Ten rozparcelował swój majątek i wydzierżawił gospodarzom – sam pozostał tylko na niewielkiej części (1902). Według oficjalnego rozporządzenia z 1904 roku Kopalino otrzymało statut wsi gospodarskiej. 7 czerwca 1906 roku majątek rycerski Kopalino rozwiązano całkowicie. Mieszkańcy jeszcze długo używali pojęcia: Lubiatowo B.

Lubiatowo

W najstarszych znanych dokumentach miejscowość ta występuje pod nazwą Lubbetow, Lübtow, Liptow = wieś wśród lip. W 1437 roku wymienia się je jako posiadłość gburską. W 1493 roku bracia Mathis, Matzke i kuzyn Hans Lubbetowen otrzymali od księcia pomorskiego Bogusława V wieś Lubiatowo. W 1535 roku Peter i Pavel (ten drugi prawdopodobnie syn Hansa Lubbetowen) otrzymali w lennie od księcia Barnima wieś Lubbetowen (Lubiatowo) i wieś Kerskow (Kierzkowo). W 1569 roku ponownie kuzyni Lubbetowen oraz bracia Jacob Bartholomaus, Hans i Adrian otrzymali od księcia Barnima w lennie Lubiatowo i ¼ Kierzkowa. W 1575 roku jako właściciele Lubbetowen figurują bracia Jacob i Adrian. Wieś była podzielona na kilka części. Lubiatowo A to część majątku Lubiatowo z okresu międzywojennego, część E, C była identyczna z tzw. „Starym Lubiatowem”, które 300 lat temu zalało „małe jezioro” (zob. Na mapce: ehem. Kl. Lübtower See), Lubiatowo B to dzisiejsze Kopalino, które swoje miano nosi dopiero od XVIII wieku – wcześniej znane było ono pod nazwą „Lubiatowski Zagon”. Przez wiele pokoleń mieszkała tu rodzina von Lübtow, od której nazwiska pochodzi nazwa tej miejscowości. Gospodarzyli oni tu aż do 1811 roku. W 1628 roku Hans von Lübbetow jako marszałek książęcego dworu u księcia pomorskiego otrzymał w lennie także Salinko i Dąbrówkę. Lubiatowo wymienia się w tym czasie jako majątek o dwóch włókach. W 1658 roku należało do nich też Kierzkowo, a w 1687 roku Jacob Lübtow osiadł w majątku Lublewko. W latach 1699-1737 niejaki Franz Lubitowski (von Lübtow) był właścicielem jednej części Lubiatowa. Był on żonaty z Cathariną von Mach. W kronice rodowej z lat 1721-54 wymienia się w Lubiatowie jeszcze i innych członków tej rodziny: Mathias Ernst, Georg, Michael, Johann Jakob, Karl Ernst. W 1783 roku Franz Ludwig von Lübtow sprzedał swoją część Lubiatowa i Kopalina Annie Adelgunde von Grumbkow (z domu von Tiedemann), wdowie po radcy wojennym. W niedalekiej przyszłości została ona trzecią żoną Lübtowa. Małżeństwo to nie miało dzieci. Od 1784 roku w Lubiatowie wymienia się kolejnych właścicieli rodu: Franz Ludwig von Lübtow, Michael Christian von Lübtow oraz Johann Jakob von Lübtow. Rodzina von Lübtow rezydowała też na innych sąsiednich majątkach. W 1794 roku majątek Lubiatowo został sprzedany za sumę 13 050 talarów Ignatiusowi Rochusowi von Liśniewski. W dwa lata później Franz von Dombrowski kupił Lubiatowo A za 5600 reichstalarów i już wkrótce także części B i C. Dokładnie w 1800 roku odsprzedał von Dombrowski części A, B i C Lubiatowa Georgowi Friedrichowi von Bychow za sumę 16 000 talarów. Od tego roku rodzina von Lübtow na zawsze opuściła swoją posiadłość Lubiatowo. W XIX wieku odgałęzienia tego rodu (Karl, Johann, Gneomar, Jochem, Franz, Georg i Jakob) były reprezentowane jeszcze na kilku innych sąsiednich majątkach: w Lublewie i w Lublewku, w Starbieninie, w Żelaźnie, w Bychowie, w Perlinku oraz w Łebuni. Jeden przedstawiciel tego rodu, Karl von Lübtow był paziem na dworze pruskiej królowej, Luise – to on później został właścicielem majątku w Lublewku i w Bychówku. Jego żoną była Elisabeth von Platen, wnuczka słynnego generała kawalerii, von Platen.

Rodzinie von Bychow nie udało się na dłuższy czas zatrzymać swoją nową posiadłość w Lubiatowie i w wyniku przymusowego przetargu majątek stał się własnością pani von Zitzewitz. Ta oddała te dobra w dzierżawę niejakiemu Schmuckalowi. W 1820 roku cały okręg majątkowy, składający się wtedy z trzech części, nabył za 11 500 reichstalarów Joseph Christian Treichel.

W tym czasie Kopalino było głównym majątkiem, a Lubiatowo określano folwarkiem. Po śmierci Treichela gospodarstwem zarządzała do 1846 roku jego matka Luise Treichel, z domu Gammerath – jej wnuki były bowiem wtedy jeszcze niepełnoletnie. Te otrzymały w 1846 roku w spadku już podzielone gospodarstwo: córka Adolphine, po mężu Kramer pozostała w Lubiatowie, a Gustav Treichel w Kopalinie. To w czasie, gdy Lubiatowem zarządzał Kramer, wybudowano nowy budynek mieszkalny dla dziedzica. Budynek ten przetrwał w bardzo dobrym stanie do dzisiaj. W 1888 roku wybudowano też nowe zabudowania gospodarcze, bowiem rok wcześniej w majątku wybuchł od pioruna olbrzymi pożar, w jego płomieniach spaliły się wszystkie krowy. Kopalino otrzymało w 1846 roku miano majątku rycerskiego. Po śmierci Gustava Treichela na gospodarstwie pozostał jego zięć Paul Lützow. Pozostałą częścią majątku rycerskiego w Lubiatowie po śmierci Adolphine Kramer zarządzał jej mąż Albert Kramer, a po jego śmierci w 1892 roku gospodarstwo przeszło na własność drugiej żony Kramera, Marii Kramer (z domu Meske) i ich czworga dzieci. Kramer zmarł w 1900 roku. Po jego śmierci o majątek troszczyła się wdowa po nim. W trudnych obowiązkach pomagał jej zarządca Lietzow, ale nie wyszło to wszystkim na dobre. Lietzow stał się notorycznym alkoholikiem i ubijał dużo interesów bez wiedzy pani Kramer. Majątek splajtował i w 1912 roku przejęła go Pomorska Spółka Rolna. Parcelację Lubiatowa przeprowadzono w latach 1912/13. Powstały nowe gospodarstwa, a resztę majątku o powierzchni 184 ha zakupił Hoffmeyer z Brzeźna (1912-1919). Pani Kramer wyprowadziła się ze swoją córką (po mężu Grundmann) do Lęborka.

Owa reszta majątku miała być początkowo dwiema parcelami, ale nie znaleźli się kupcy. Nowo wybudowany budynek mieszkalny dla drugiego gospodarza przeznaczono więc na dwa mieszkania dla robotników majątku. Do obejścia należała też nowa obora i stodoła.

Pan Hoffmeyer wyciął ostatnie sosny między drogą do Kierzkowa a lubiatowskim cmentarzem i sprzedał je. Przed wydmami w okolicy jeziora była dość spora powierzchnia nieużytków (wrzosowiska i skarłowaciałe sosny). Pomorska Izba Rolna zaproponowała w 1912 roku nowym gospodarzom nabycie tej połaci za 5 złotych marek za jednego morga. Znalazło się kilku chętnych. Rok później powstała nowa oferta na pozostałą powierzchnię – tym razem już za 3 złote marki od morga – i tym razem znalazło się kilku kupców. Pozostałe 200 morgów przydzielono reszcie majątku.

Lubiatowscy gospodarze

Z zachowanego dokumentu recesu z 1839 roku dowiadujemy się, jak to wieś Lubiatowo była podzielona na:

1. Folwark pański (Kopalino było wtedy głównym majątkiem, a Lubiatowo folwarkiem, a wynikało to z wcześniej opisanego spadkowego podziału z 1846 roku: syn otrzymał Kopalino, a córka Lubiatowo).

2. Cztery budynki mieszkalne z dziewięcioma mieszkaniami dla robotników folwarcznych.

3. Jeden budynek, w którym mieszkał owczarz oraz nauczyciel (budynek ten był w przyszłości tzw. starą szkołą – znajdował on się po lewej stronie przy wjeździe w kierunku majątku. Nauczyciel z tamtego okresu nazywał się Zur. Po śmierci pochowano go na lubiatowskim cmentarzu, jego grób istniał jeszcze do 1945 roku).

4. Gospodarstwo Martina Voßa (na podstawie edyktu z dnia 14 września 1811 roku nabył on je od ówczesnego właściciela majątku).

5. Pięć gospodarstw chłopskich.
Wspomniany reces potwierdzał własność poszczególnych gospodarstw i wymieniał poszczególne prawa dla ich właścicieli.

Własnością chłopów w Lubiatowie (łącznie z gospodarstwem Martina Voßa) były razem 163 morgi ziemi, dochodziło do tego jeszcze 30 morgów tzw. almendy, powierzchni do wspólnego publicznego użytku: częściowo pastwiska i niektóre nieużytki. Owe 30 morgów zostało przydzielone dopiero w 1879 roku – obszar ten w mowie potocznej zwany był „Grandacker” i znajdował się na północ od drogi do Osiek.

Uwłaszczenie chłopów nastąpiło w 1832 roku, ale nadal częściowo musieli oni dokonywać drobne usługi na rzecz majątku. Za przydomowe ogródki chłop musiał płacić rocznie dziedzicowi 1 pruskiego talara kuranta. Ponadto od 1833 roku każde gospodarstwo musiało odpracować rocznie 10 „męskich i żeńskich” dni roboczych w majątku, które przypadały na okres wzmożonych prac (wysiew i żniwa) – jednakże w tygodniu nie więcej aniżeli dwa dni i nie jeden dzień po drugim. Prawo do połowu ryb w jeziorach, stawach i w morzu przysługiwało wyłącznie panu. Po wprowadzeniu w życie recesu chłop otrzymywał rocznie bezpłatnie dwie fury drewna świerkowego, które jednak musiał sobie sam w lesie wyrobić, ale miejsce było uprzednio wskazane przez dziedzica.

W 1839 roku w Lubiatowie było 5 gospodarstw chłopskich:

1. Jacob Eckstädt

Obejście: 20 rut² (1 ruta = pręt mierniczy o dł. około 3,15 m)
Ogród: 5 morgów i 108 rut²
Pole: 5 morgów i 124 rut²
Łąka: 4 morgi i 152 ruty²

W 1865 roku gospodarstwo J. Eckstädta nabył jego siostrzeniec Ludwig Walk. Walk ożenił się z Henriette Bruhnke, córką czynszownika z Choczewka. Rodzina Walk pochodziła z sąsiedniej Smolarni (Teerofen), która znajdowała się w lesie należącym do Osiek. Dziadek Ludwiga Walka: Michael Walk, nabył smolarnię od ówczesnego dziedzica Osiek von Bülowa za 90 talarów. Jego syn Franz Walk w przyszłości dzierżawił smolarnię, a i jego synowie też tam pracowali: zawozili drewno do huty szkła oraz przeładowywali drewno na osieckiej redzie. Franz Walk zmarł w Białogórze, jego syn pozostał w Lubiatowie, a wnuk Hermann pod koniec XIX wieku był sołtysem we wsi, gospodarzył na połowie gospodarstwa (drugą część nabył kowal Sengstock) i został sternikiem i naczelnikiem miejscowej stacji ratownictwa morskiego. Wszelkie zabudowania z tego gospodarstwa pochodzą z 1865 roku.

2. Johann Jasch

Obejście: 25 rut²
Ogród: 68 rut²
Pole: 9 morgów i 87 rut²
Łąka: 4 morgi i 41 rut²

Właściciele tego gospodarstwa bardzo często się zmieniali. Po śmierci pierwszego właściciela (1840 r.) Johanna Jascha dobytek podzielono: jedną część otrzymała jego córka, która wyszła za mąż za Carla Weißa. Gdy rodzina ta w 1881 roku wywędrowała do Ameryki, część tę nabyła rodzina Buschkowski. Pozostałą część gospodarstwa Johanna Jascha odziedziczyła jego druga córka, która po mężu nazywała się Pagelusch. Następni właściciele tej części Kornack z Kniewskich Błot oraz kowal Fromm również wywędrowali do Ameryki. W 1878 roku całość zakupił Carl Pardeike. Budynek mieszkalny i zabudowanie gospodarcze pochodziło aż z 1823 roku.

3. Johann Pardeike

Obejście: 21 rut²
Ogród: 2 morgi i 147 rut²
Pole: 7 morgów i 41 rut²
Łąka: 4 morgi i 128 rut²

W tym samym roku, gdy został wydany reces (1839) zmarł gospodarz Johann Pardeike. Spadkobiercami gospodarstwa został syn Michael Pardeike oraz córka Louise, która wyszła za mąż za Paula Piocha, chałupnika z Osiek. W połowie XIX wieku gospodarstwo to zostało podzielone. Jako właściciele figurują Juliane Pardeike, z domu Buschkowski, żona Heinricha Pardeike oraz innej części Henriette Ernestine Sielaff, która wyszła za mąż za Carla Jyx. Pierwsza część pozostała jeszcze przez długie lata własnością rodziny Pardeike, drugą część nabył Wilhelm Sonntag, a po nim w 1893 roku rodzina Wolf.

4. Michael Rehbein

Obejście: 32 ruty²
Ogród: 132 ruty²
Pole: 8 morgów i 79 rut²
Łąka: 4 morgi i 46 rut²

W 1839 roku Michael Rehbein już nie żył. Spadkobiercami zostali: jego trzecia żona Eva, z domu Ziemann, jego syn z pierwszego małżeństwa Martin Rehbein. Wszystkie dzieci z drugiego małżeństwa: Ernestine, Johann i Henriette były w tym czasie niepełnoletnie. Gospodarstwo to przeszło później na własność majątku w Lubiatowie, a po parcelizacji w 1915 roku przejęła je rodzina Schulz.

5. Matthias Paetsch

Obejście: 29 rut²
Ogród: 1 morga i 27 rut²
Pole: 9 morgów i 126 rut²
Łąka: 4 morgi i 143 rut²

Po śmierci Matthiasa Paetscha gospodarstwo odziedziczyły jego dzieci: Eva, Louise i Johann Paetsch oraz wdowa po nim: Eva, z domu Krause (już w 1839 roku wyszła ona ponownie za mąż, tym razem za Johanna Kleidona). Kolejnymi właścicielami została rodzina Zink (do 1905 roku August Zink, a po nim Wilhelm Zink). Druga połowa należała do Johanna Zinka, który ożenił się z jedną z córek Paetscha. Po nim spadkobierczynią została jego córka, która wyszła za mąż za Trodlera – od 1922 roku był on sołtysem we wsi. Po rozparcelowaniu starego majątku w Lubiatowie zakupił on w 1914 roku dodatkową ziemię. W 1928 roku spłonął ich budynek mieszkalny i zabudowanie gospodarcze. Rok później rodzina wybudowała nowe budynki i otworzyła we wsi niewielki sklep.

Ruiny starego budynku mieszkalnego (dworku), należącego do majątku były jeszcze widoczne na pocz. XX wieku – znajdował on się niegdyś przy wiejskiej drodze, naprzeciw domu Trodlera. Natomiast jeszcze przed jego budynkiem znajdował się dom, w którym mieszkali robotnicy majątkowi. W latach 1937-38 dziedzic Ulrichs wybudował przy wiejskiej drodze jeszcze jeden dom dla swoich robotników. Koszty budowy były znikome, bowiem zaledwie 3 600 marek. Cegłę wypalano we własnym zakresie, drewno pochodziło z własnego lasu – deski i belki przygotowano w tartaku w Kierzkowie, żwir z okolicznej żwirowni, miejscowi murarze wykonali wszelkie prace. W budynku tym mieszkała rodzina Reckow. W 1938 roku między wsią a majątkiem wybudowano nowy większy dom dla dwóch rodzin celników zatrudnionych w Lubiatowie. Od tego czasu na plaży czuwała regularnie straż celna, by nie dochodziło do nielegalnego szmuglowania przez granicę przy ujściu Piaśnicy towarów łodziami, bez uiszczenia obowiązującego cła.

Bardzo ważnym faktem było utwardzenie drogi z Lubiatowa do Osiek, piaszczysta droga prowadząca przez wieś została wybrukowana już w 1920 roku. Zabudowania gospodarcze z majątku pochodzą z 1888 roku, sam pałac jest nieco starszy.

Oprócz rolnictwa głównych dochodów mieszkańcom wsi dostarczało rybołówstwo. Była to bardzo ciężka praca. Utrudnienia związane były z kiepskim połączeniem wsi z dalszymi miejscowościami. Ponadto nie było w okolicy portu rybackiego, dlatego też dozwolone były tylko niewielkie łodzie.

Oprócz kowala w Lubiatowie nie było innych rzemieślników. Niewielki sklepik rodziny Trodler nie zaspokajał całkowicie potrzeb mieszkańców wsi – zakupy robiono w sklepach w Choczewie.

Reszta majątku w Lubiatowie

W grudniu 1918 roku majątek w Lubiatowie o powierzchni 183,5 ha nabył za 200 000 złotych marek Friedrich (Fritz) Ulrichs. W 1935 roku majątek oszacowano na zaledwie 39 600 RM, a więc cena przy zakupie była bardzo wygórowana. Pocieszeniem w takim przypadku była galopująca inflacja. Pan Ulrichs ulokował w prywatnym banku „Casper” w Lęborku 30000 złotych marek jako kapitał majątkowy, ale inflacja była bezlitosna.

Ulrichs rozpoczął swoje gospodarowanie w Lubiatowie z dniem 1 kwietnia 1919 roku. Jego inspektorem majątkowym został von Osterroht ze Strzelęcina. Ulrichs odziedziczył dwa majątki k/Holsztynu i zdecydował się tam bezpośrednio nimi zarządzać, a obowiązki nad Lubiatowem przekazał w 1920 roku nowemu inspektorowi o nazwisku Zechlin. Ten jednak bardzo zaniedbał gospodarstwo i doprowadził je prawie że do ruiny.

W 1923 roku Ulrichs zdecydował się powrócić ze swoją rodziną do Lubiatowa. Między Osiekami a Lubiatowem nie było wtedy jeszcze utwardzonej drogi. Ośmiometrowy wóz z meblami ugrzązł w piachu i wszystkei meble trzeba było przeładować na wozy drabiniaste i przewieźć na majątek. Do inwentarza, który zastał w Lubiatowie dokupił Ulrichs jeszcze jednego byka, cztery trzyletnie koniki, kilka owiec, maciory i knura, bryczkę oraz uprząż dla koni. Młockarnia była napędzana silnikiem benzynowym – prądu w Lubiatowie jeszcze wtedy nie było. Nowy gospodarz stanął przed wielkim zadaniem, by swój majątek doprowadzić do przyzwoitego stanu: droga dojazdowa na odcinku 4 km była piaszczysta, pola, łąki i pastwiska nie były zmeliorowane, w majątkowym lesie nie było drzew do wyrębu, a byłaby to bardzo istotna rezerwa pieniędzy. Ponadto do ogólnej powierzchni majątku należało 240 morgów nieużytków.

W 1924 roku do produkcji prądu i zasilania wielu maszyn wybudowano turbinę napędzaną wiatrem. Firma Köster z Heide k/Holsztynu zapewniła kompletne wyposażenie: akumulator był w piwnicy budynku, ponadto dostarczyli dynamo, śrutownicę z kamieniami o średnicy 1,25 m do mielenia ziarna – wszystko razem kosztowało 2 800 marek. Zatrudniono też oczywiście nowego inspektora – został nim pan Elten z Wilhelmsthalu. W rok później specjalista do budowy łodzi ze Stralsundu wybudował ośmiometrową łódź z drewna dębowego do połowu ryb na Bałtyku. W tym samym roku rozpoczęto też wykładanie bruku na drodze do Osiek. W 1926 roku Ulrichs zaciągnął pożyczkę z banku na sumę 20000 RM, za te pieniądze postanowił zmeliorować łąki i pola. Przy drodze do Kierzkowa oraz przy lubiatowskim cmentarzu, gdzie przed laty Hoffmeyer wyciął wszystkie sosny, Ulrichs kazał to miejsce wykarczować i usunąć liczne kamienie, by zdobyć nowe powierzchnie na uprawę roślin.

W 1927 roku w majątku było 14 koni pociągowych, 40 sztuk bydła – w tym 14 krów dojnych, 250 świń, 150 owiec. Wkrótce ograniczono znacznie hodowlę owiec. Od tego roku odprowadzano mleko do mleczarni w Choczewie (składka członkowska w tej spółce wynosiła 250 RM rocznie). Od 1928 roku rozpoczęto uprawę kartofli na zlecenie firmy braci Böhm z Kalisza.

W 1930 roku dziedzica Lubiatowa było już stać na kupno chevroleta-limuzyny. Samochód był ciemnoczerwonego koloru i miał pięć siedzeń. Tego luksusu dorobił się za pieniądze za mleko (litr mleka kosztował wtedy 0,08 RM). Do tego wszystkiego zatrudniono jeszcze szofera – nazywał się on Lietz. Czy samochód był bardzo drogi? 9 lat później nowoczesny traktor Lanz-Bulldog kosztował gospodarza aż 5 000 RM. Po czterech latach u boku limuzyny w garażu stał dodatkowo opel P4.

Majątek w Lubiatowie był w latach 30-tych wyposażony już w liczne maszyny rolnicze. Jak na tamte czasy powodem do dumy było posiadanie w/w traktoru, ponadto Ulrichs miał nowoczesny pług firmy „Venzki”, młockarnię firmy „Ködel & Böhm“, wielorzędową sadzeniarkę do kartofli (uprawiano je już na 50% powierzchni uprawnej), koparkę do kartofli z zamontowaną skrzynią do „łapania” kartofli, urządzenie do czyszczenia ziarna z wmontowaną częścią do bajcowania, wozy miały ogumienia.
Od 1936 roku gospodarz rozwinął na szeroką skalę hodowlę źrebaków – były one źródłem znacznych dochodów.

Afera Beera

Na przełomie XIX/XX wieku bardzo znanym i dobrze prosperującym przedsiębiorstwem zajmującym się handlem artykułami rolnym w powiecie lęborskimi była firma BRINITZER & BEER. Jej właściciele mieli również prywatny bank. Przed nimi przedsiębiorstwo to należało do bardzo zamożnej rodziny Hoene. W XIX wieku jeden z jej członków pełnił w Lęborku funkcję burmistrza. Jedna z lęborskich ulic w przyszłości została nazwana właśnie jego nazwiskiem. W pierwszej połowie XIX wieku Hoenowie sprzedali swoją firmę i przenieśli się na Wyżynę Gdańską, gdzie nabyli kilka większych majątków rolnych. Nowymi właścicielami przedsiębiorstwa w Lęborku zostało dwóch żydowskich kupców o nazwisku Brinitzer i Beer. Już po kilkunastu latach rodzina Brinitzer zrezygnowała ze współudziału w spółce i tak oto rodzina Beer została jej jedynym wyłącznym właścicielem.

Bardzo dobrze potrafię sobie przypomnieć starszego pana Beera. Był on niewielkiego wzrostu i miał siwe kręcone włosy. Był on bardzo lubiany i szanowany przez społeczeństwo. Był on – jak to się wtedy powiadało – przykładem „królewskiego kupca”.

Na początku każdych ferii ojciec przyjeżdżał po mnie na dworzec kolejowy do Lęborka. Za każdym też razem powiadał: „Musimy jeszcze wstąpić na chwilę do Beera.” W biurze z respektem kłaniałem się i zanim zająłem wskazane mi miejsce, wolno mi było poczęstować się cukierkami. Na biurku pana Beera stał pokaźny słój, zawsze wypełniony po brzegi nieowiniętymi w papierki słodkościami. Wziąłem sobie skromnie ze słoja jednego cukierka… „Nie, nie! Całą garścią proszę!” – zachęcał dobroduszny kupiec. Dla mnie, który przez cały miesiąc miał do dyspozycji jedną markę kieszonkowego, był to bardzo sympatyczny gest. Ale nie tylko dlatego bardzo lubiałem pana Beera, nie. Był on naprawdę bardzo miłym i dobrym człowiekiem. Ileż to razy pomógł wielu właścicielom majątków w powiecie lęborskim, gdy ci nie z własnej winy narobili długów.

Jesienią 1930 roku pan Beer zmarł. Interesy po ojcu przejął jego najstarszy syn, Ralf Beer. Nazywano go powszechnie „asesorem”, ponieważ studiował prawo. Jego młodszy brat Philipp był doktorem filologii.

W międzyczasie byliśmy już w posiadaniu pierwszego samochodu. Była to wspaniała ciemnoczerwona limuzyna chevrolet. To właśnie tym autem na początku ferii wielkanocnych 1931 roku przyjechał po mnie mój ojciec na lęborski dworzec. Gdy wyskoczyłem na peron z pociągu pośpiesznego Berlin-Szczecin-Gdańsk-Królewiec i tym razem ojciec oznajmił mi: „Musimy jeszcze wstąpić na chwilę do Beera”. Tato chciał uregulować rachunek, bowiem na wiosnę 1931 roku zamówił wcześniej dwa wagony nawozu. Należność miałaby się kształtować w wysokości 2000-2400 RM. Pamiętam jak dzisiaj, gdy to „asesor” powiedział: „Nie otrzymałem jeszcze rachunku z fabryki nawozów, ale proszę wystawić mi akcept, później wpiszę sumę.” I tak też się stało. W tamtych czasach załatwianie interesów czekami in blanco było na porządku dziennym. Miało się zaufanie do długoletnich, znajomych partnerów, a i do miasta nie jeździło się przecież aż tak często.

Latem na początku wakacji 1931 roku już wczesnym rankiem zajechał swoim zielonym oplem na nasze podwórze w Lubiatowie pan Tesmar z Borkowa. Głośny zgrzyt hamulców i opon wystraszył nie tylko nasze kury, ale kto tylko był już na nogach, wyglądał z zaciekawieniem przez okno. Pan Tesmar przeskoczył po schodach po dwa stopnie na raz, potem biegiem przez korytarz i z hukiem wparował do gabinetu mojego ojca, gdzie ten właśnie siedział przy biurku. Tesmar walnął pistoletem o stół i zawołał: „Panie Ulrichs, natychmiast jadę do Lęborka i strzelę w łeb temu przeklętemu Żydowi!” Cóż się wydarzyło?

Ralf Beer zamiast uregulować rachunki ze swoimi partnerami handlowymi (fabryki nawozów, firmy nasion, itd.), bardzo wysoką sumę w gotówce, którą otrzymał od swoich klientów, ulokował w banku szwajcarskim i następnie ogłosił bankructwo swojej firmy i wystawił ją na przetarg. W wystawione przez rolników czeki in blanko wpisał bezwstydnie bardzo wysokie sumy. Żaden zakład, żaden majątek nie był w stanie tego oszustwa przeżyć. W przypadku mojego ojca wpisał Beer sumę 200 000 RM, przy czym zakupiony nawóz kosztował najwyżej 2400 RM. Pana Friedricha-Wilhelma von der Osten z Janiewiczek oszukał Beer na sumę 600 000 RM – konto pana von der Osten było w tym czasie pokryte na sumę 90 000 RM.

Spośród 100 majątków i większych gospodarstw rolnych z powiatu lęborskiego 95 splajtowało. Pozostałym 5 udało się uniknąć tej wpadki, a to tylko dlatego, że współpracowały one z bankiem Koepke z Ustki. Do tych szczęśliwców należał też Fließbach z Jackowa.

Cóż mogło skłonić Ralfa Beera do tak wielkiego przestępstwa gospodarczego? Niestety, wszystko skończyło się na przypuszczeniach i spekulacjach. Sprawa ta nie została nigdy oficjalnie roztrzygnięta! Niektórzy powiadali: nieoczekiwanie wielki sukces nacjonalsocjalistów podczas wyborów do Reichstagu we wrześniu 1930 roku (107 mandatów w porównaniu z zero wcześniej), skłonił Beera za sprawą doradztwa międzynarodowego żydowskiego sztabu do spraw kryzysu, do ulokowania pieniędzy w Szwajcarii. Do tej wersji nie pasowałby jednak fakt, że Ralf Beer po tym, gdy całe to zamieszanie polityczne nieco ucichło, powrócił ze Szwajcarii do Lęborka i wynajął sobie na rynku drewnianą budę i handlował wiejskimi produktami. Budynki mieszkalne i cała firma, które niegdyś należały do tej bogatej rodziny, trafiły już w ramach konkursu pod młotek. Razem ze swoją rodziną wynajmował Beer teraz w mieście niewielkie mieszkanie. Syn Ralfa uczęszczał do lęborskiego gimnazjum. Szybko rozeszło się po całym mieście, że jego manią stała się permanentna kradzież obuwia sportowego sprzed sali gimnastycznej.

Wakacje 1931 były najokropniejszymi wakacjami mojego życia. Moja ukochana mama płakała nieprzerwanie przez dwa tygodnie. Na moje pytania, co się właściwie dzieje, nie otrzymałem na początku żadnej odpowiedzi. Dopiero z czasem dowiadywałem się tego i owego. Pewnego dnia mama powiedziała do mnie: „Chłopcze, tutaj już nic do nas nie należy. Kto wie, czy już w przyszłym tygodniu nie będziemy musieli nocować w rowie.” Byłem zaszokowany. Rozumiałem załamanie moich rodziców. Na zakup majątku w Lubiatowie przeznaczyli oni cały posag mojej mamy: 40 000 marek w złocie.

Całe nasze do tej pory szczęśliwe życie prysnęło jak bańka mydlana. W majątku zjawił się komornik i rekwirował, co się dało. W oborze i w chlewni na każdej buchcie zwisały plomby. Nad całym gospodarstwem czuwał teraz zarządca-komisarz, niejaki pan Oberamtmann Quaschning z Salinka. Nie miał on zielonego pojęcia o rolnictwie i wydawał bez przerwy bezsensowne polecenia. Mamie wolno było robić w sklepie zakupy za 30 RM miesięcznie (dla 12 osób!).

Po wakacjach wracałem do internatu do Koszalina bardzo przygnębiony. (…) Jak ta sytuacja się dalej rozwinęła?
Prezydent Rzeszy von Hindenburg ze względu na dość słabą sytuację rolnictwa na całym Pomorzu zorganizował pomoc w postaci zapomóg oraz bardzo korzystnych kredytów. Wiem, że mój ojciec kilka razy zwracał się o pomoc finansową, ale jej nie otrzymał! Rok w rok spłacał dług, za który nie był odpowiedzialny. Dochodziły do tego oczywiście jeszcze odsetki. Po wojnie w latach 60-tych przyznawano nam odszkodowania za utracone mienie. Nasz lubiatowski majątek miał w tym czasie jeszcze 67 000 RM minusu. Po odliczeniu zapomogi pozostało nam z siostrą tylko trochę kieszonkowego. Tego zrządzenia losu dla naszej rodziny nie przetrawiłem do dzisiaj.

Z tego co wiem, to Ralf Beer handlował jeszcze w 1938 roku. (…) Czy po wydarzeniach Nocy Kryształowej także i on został aresztowany? Możliwe. W 1942 roku Ralf zjawił się o północy od podwórza przy wejściu do domu rymarza Reichela przy ulicy Neuendorferstraße. Reichel miał mu zrobić pasek na ramię do torby, której nie potrafił trzymać w dłoniach, ponieważ były one ciężko odmrożone. Prawdopodobnie uciekł z jakiegoś obozu i był w trakcie ucieczki. Od tej pory ślad po nim zaginął. (Hermann Ulrichs, Altenholz – dawniej Lubiatowo)

Friedrich Hermann Karl Theodor Ulrichs:

24.03.1880 – ur. się w Altwildungen w okręgu Fritzlar/Hess, tam też zdał maturę.
1896-1899 – zdobył wykształcenie rolnicze z jednorocznym stażem w okolicach Frankfurtu n/Menem oraz trzyletnią praktyką rolniczą na Śląsku.
1899-1900 – odbył roczną służbę wojskową w 83 Regimencie Piechoty w Kassel.
1900-1905 – pełnił funkcję pomocnika zarządcy w kilku różnych majątkach na Śląsku.
1905-1906 – był zarządcą majątku w Petershagen k/Briesen.
1906-1910 – pełnił funkcję urzędnika Banku Rolnego w Berlinie z siedzibą w Poznaniu.
1910-1914 – został dyrektorem Okręgowego Banku Rolnego Gdańsk-Bydgoszcz. Z siedzibą w Gdańsku Wrzeszczu zajmował się sprzedażą i kupnem majątków rolnych.
1914-1916 – zarządzał majątkiem w okręgu Lebus.
1916-1917 – był zarządcą majątku w Nowęcinie k/Łeby w pow. lęborskim.
1917-1919 – został zarządcą majątku w Janowicach w pow. lęborskim.
grudzień 1918 – kupił majątek Lubiatowo (183 ha) w pow. lęborskim za 200 000 złotych marek.
kwiecień 1919-kwiecień 1920 – osobiście prowadził majątek w Lubiatowie.
1920-30.VI.1923 – zarządzał majątkami Depenau i Nettelau w okręgu Plön, które były własnością radcy tajnego Hammerschmidta.
1.VII.1923-1945 – ponownie osobiście przejął zarząd nad swoim majątkiem w Lubiatowie.
Ponadto z urzędu Pommersche Landschaft był służbowo kierowany jako rzeczoznawca i taksator do różnych majątków.
1939-1944 – pomagał w zarządzaniu majątku Strzelce k/Chodzieży. Ponadto przydzielono mu służbowo funkcję inspektora nad 28 polskimi majątkami.
marzec-sierpień 1945 – ucieczka z Lubiatowa do Friedrichstal w okręgu Holsztyn.
1947-1953 – dzierżawił 24 – hektarową posiadłość w Danisch-Nienhof.
2.VII.1953 – zmarła jego żona Susanne Ulrichs.
2.XII.1953 – Friedrich Ulrichs zamrł w sanatorium w Bad Brahmstedt na zapalenie płuc.

O ostatnim okresie pobytu rodziny Ulrichs w Lubiatowie informuje relacja pana Ulrichsa oraz jego córki Hildegard Zimmermann.

Wspomnienia Hildegard Zimmermann, z domu Ulrichs – córki właściciela majątku w Lubiatowie:

„Pod koniec wojny mieszkałam z dwoma moimi synami (Ulrich 9 lat, Dietrich 7 lat) w majątku mojego ojca, Fritza Ulrichsa w Lubiatowie. Mój mąż i mój brat przebywali w tym czasie jako żołnierze na froncie. Ojca często kierowano służbowo z resortu rolnictwa w okolice Poznania. Niekiedy przez wiele tygodni musiałam sama sobie radzić ze wszystkimi obowiązkami na gospodarstwie. Do pomocy w każdym majątku byli przydzieleni w tym okresie jeńcy wojenni – my mieliśmy jeńców francuskich i później jeszcze i ukraińskich. W szczególnie zażyłych stosunkach byliśmy z pewnym francuskim jeńcem o nazwisku Auguste Paquet – jemu też powierzaliśmy odpowiedzialne zadania i darzyliśmy go szczególną sympatią.

W Lubiatowie żyło nam się mimo wojny dość spokojnie, potężny hałas rozlegał się w okolicy, gdy na niebie przelatywały bombowce alianckie w kierunku Gdańska. Pewnego dnia zestrzelono w okolicy dwa samoloty, jak potężne głazy spadły one w lesie. Moi chłopcy i kilku mieszkańców wsi pobiegło na miejsce wypadku: strącony samolot i załoga spłonęli. Drugi samolot podczas upadku próbował się jeszcze utrzymywać i skosił przy tym na odcinku kilkuset metrów sporo drzew w lesie tak, że powstała prawdziwa wnęka. Kilku żołnierzom udało się uratować na spadochronach, ale zostali oni wzięci do niewoli. Zaraz następnego dnia wylądował niewielki samolot niemieckiego lotnictwa „Fieseler Storch” z dwoma żołnierzami, którzy mieli za zadanie pozbierać w okolicy rozproszone, porzucone spadochrony. Moi synowie dostali od nich nawet tabliczkę czekolady – była to jedna jedyna czekolada, którą zjedli podczas całej wojny!

W styczniu 1945 roku na morzu w okolicy Kopalina i Lubiatowa doznał kolizji duński statek. Wszyscy miejscowi ludzie pomagali w akcji ratowniczej. Miałam dostęp do całego sprzętu ratowniczego, ponieważ ojciec mój był wtedy oficjalnie naczelnikiem tej stacji. Kapitan tego statku, Rasmussen, pozostał u nas w majątku.

W połowie stycznia 1945 roku oddziały radzieckie dotarły już do Wisły. Nieszczęście w Prusach Wschodnich było już wszystkim znane. Co niektórzy coraz poważniej myśleli o ucieczce do Rzeszy. Kapitan Rasmussen przekonał mnie, bym zabrała swoje dzieci i razem z nim przedostała się na zachód. Moich rodziców nie udało mi się namówić do ucieczki. Ojciec powtarzał, że to niemożliwe, by móc wysiedlić całą prowincję.

Pod koniec stycznia panowała okropna śnieżyca, pociąg z Choczewa do Lęborka aż przez 5 dni nie kursował. 31 stycznia 1945 roku z ciężkim sercem musieliśmy pożegnać się z moimi rodzicami. Auguste Paquet zawiózł nas saniami na pociąg do Choczewa. Moje dzieci miały na plecach swoje tornistry i z przodu jeszcze niewielkie plecaczki. Ja natomiast dźwigałam tylko jeden spory plecak – ręce musiałam mieć wolne, bym w każdej chwili mogła trzymać dzieci przy sobie. Po dwóch godzinach jazdy koleją dotarliśmy wreszcie do Lęborka. Tu doznaliśmy pierwszego rozczarowania: dowiedzieliśmy się, że tego dnia nie pojedzie żaden cywilny pociąg osobowy. Kolej była przeznaczona jedynie do transportów wojskowych oraz do przewozu rannych. Kapitanowi Rasmussenowi udało się przekonać naczelnika stacji kolejowej i otrzymał od niego zezwolenie dla siebie i dla nas do jazdy pociągiem. Tego dnia przejechał przez Lębork jeden jedyny pociąg towarowy przepełniony rannymi. Od Lęborka do Słupska stałam dosłownie na jednej nodze. (…) Niewygodnie i w wielkiej niepewności udało nam się dotrzeć do krewnych w okolicach Schleswig-Holstein. Gdy pomyślę o ucieczce innych Niemców w czasie, gdy na Pomorzu byli już Rosjanie, to możemy mówić o wielkim, wielkim szczęściu.”

Relacja Fritza Ulrichsa:

„11 marca 1945 roku, około 17.00 wjechała na moje podwórze w Lubiatowie spora grupa radzieckich żołnierzy, składająca się z 35 żołnierzy na 12 motocyklach. Erich Mentzel (przez 28 lat zarządca majątku u Gerharda Fließbacha w Choczewku, od 1939 roku zarządca posiadłości Nosowo k/Słupska, ur. 27.VI.1883 r. w Deven k/Demmin, mój dobry znajomy, w ostatnich dniach szukał u mnie schronienia) i ja wyszliśmy im naprzeciw i od razu pozbyliśmy się naszych zegarków. Nocą czuwaliśmy oboje na zmianę i stwierdziliśmy, że Rosjanie na każdym skrzyżowaniu wystawili strażników. Spali oni i jedli u Ukraińców, których rodziny pracowały u mnie na gospodarstwie. Następnego dnia wczesnym rankiem zjawiło się dwóch starszych niemieckich żołnierzy, którzy po kryjomu zagnieździli się nocą w naszej stodole. Gdy udali się w kierunku lasu, dorwali ich Rosjanie, jednego z nich rozstrzelali na miejscu, drugiego wzięli do niewoli. O 8.00 rano wtargnęli Rosjanie do naszego budynku, zaczęło się plądrowanie. Przewalili wszystkie szafy, szuflady i zabrali, co im się tylko spodobało. Wchodzili i wychodzili z dworku jeden po drugim. Zabierali przede wszystkim męskie i damskie ubrania oraz bieliznę. Jeden Rosjanin próbował zgwałcić moją synową, ale skończyło się na natarczywych scenach. Ukryłem ją później w sianie w końskiej stajni. Gdy na dworze trochę się uspokoiło, chciałem ją ukryć z całą rodziną Mentzel w gęstym zagajniku sosnowym koło cmentarza. W drodze do tego miejsca pani Frieda Mentzel (z domu Fisch, z Choczewa, ur.18.VIII.1899 roku w Choczewie) oraz jej siostra, pani Elli Gust (z domu Fisch, z Choczewa) zostały rozstrzelone.

W międzyczasie przybyli inni Rosjanie i pytali o moją synową. Wymierzyli pistolety maszynowe na dwie młode kobiety z Prus Wschodnich, zaciągnęli je do pokoju i tam brutalnie zgwałcili. W południe zamierzali wyjechać ze wsi. Przybyła po nich specjalna ciężarówka, by mogli na nią załadować wszystkie zrabowane rzeczy. Kradziono i gwałcono nie tylko w pałacu, ale również i w całej wsi.

Po południu w gęstym zagajniku pochowaliśmy bez trumien zwłoki zamordowanych kobiet. Tam też natknąłem się na swojego przyjaciela i sąsiada, doktora Koops z Ciekocina wraz ze swoją gosposią, panią Hetwig Reckow. Rosjanie wydali rozkaz, by go rozstrzelać, ponieważ wypuścił on ze swojej gorzelni cały zapas spirytusu. Wschodniopruscy uciekinierzy, którzy rozumieli rosyjską mowę, ostrzegli go w porę – uciekł bez żadnego bagażu. Dla nas stało się jasne, że po ostatnich wydarzeniach w Lubiatowie nie wolno nam tu było dłużej pozostać, musieliśmy się z tym liczyć, że już wkrótce nastąpią nowe plądrowania, gwałty i mordy. Postanowiliśmy natychmiast uciekać, wykorzystując chwilowe zamieszanie u Rosjan.

Do naszej grupy należały następujące osoby:
Erich Mentzel 60 lat, Ursula Ulrichs 23 lata – córka Mentzela i żona mojego syna Hermanna, dr Koops 65 lat – okręgowy weterynarz i właściciel posiadłości w Ciekocinie, Hetwig Reckow 45 lat – gospodyni w pałacu w Ciekocinie, moja żona 63 lata i ja 65 lat. Mieliśmy szczęście, że tego dnia, 13 marca Rosjanie nie przyszli do nas. W wielkim pośpiechu przygotowaliśmy trzy duże pokryte plandeką wozy. Załadowaliśmy na nie ubranie, pierzyny, bieliznę i futra – te, które udało nam się jeszcze uratować. Ponadto lekarstwa dla ludzi i koni, podkowy, gwoździe, skrzynkę z narzędziami i inne drobiazgi niezbędne do naszego przedsięwzięcia. Załadowaliśmy także sporo żywności, mieliśmy jej dużo, bo jeszcze przed kilkoma dniami kupcy porozdawali ją wszystkim w okolicy za darmo. Mieliśmy więc teraz worki tego, co nie tak dawno wydzielano na gramy na kartki. Trzema wozami i sześcioma końmi opuściliśmy 14 marca o 5.00 rano w całkowitej ciemności nasze rodzinne Lubiatowo, mój majątek, który rozbudowałem całymi swoimi siłami. Naszemu francuskiemu jeńcowi wojennemu, Augustowi Paqust, stanęły łzy w oczach podczas pożegnania. Był z niego poczciwy chłop, również i on był wstrząśnięty okropnymi poczynaniami Rosjan. Jechaliśmy polnymi i leśnymi drogami przez Kopalino, Biebrowo, Sasino do Ulinii. Tu natrafiliśmy na posterunki Rosjan, ale ci pozwolili nam jechać dalej. Za to 500 m przed Sarbskiem dopadł nas pierwszy ciężki cios. Drogę zajechał nam galopem patrol Kozaków – mężczyźni odebrali nam sześć koni, cztery uprzęże, splądrowali zawartość wozów, powyrzucali na zagnojoną drogę wszystko, co im nie było potrzebne i wdeptali nogami w łajno. Staliśmy z opuszczonymi ramionami okradzeni, bez koni. Po wielu prośbach i za pomocą sznapsu otrzymałem od jednego Rosjanina sześć garbatych, wygłodzonych koni, ale bez uprzęży. W całym Sarbsku nie udało nam się zdobyć ani jednej końskiej uprzęży. W końcu udało mi się znaleźć kilka linek, z których skleciłem coś, co mogłoby służyć za uprząż. Ale nasze zdobyczne konie nie chciały ciągnąć! Jeden ciągnął do przodu, drugi do tyłu. Chyba cudem ruszyliśmy w końcu z miejsca.

Przemierzaliśmy przez Sarbsk, Szczenurze i Stęknicę do Charbrowskiego Boru. Po drodze widzieliśmy leżące na skraju szosy i w rowach trupy niemieckich żołnierzy i żandarmów. Zostali rozstrzelani w głowę, nikt nie zdołał ich pochować. Jeden Rosjanin upatrzył sobie oficerki Mentzela i ściągnął mu je przemocą z nóg. W Charbrowskim Borze przenocowaliśmy. Miejscowy leśniczy wraz z żoną i synem uciekli do swego kolegi po fachu, do Szklanej Huty. W lesie koło Osiek zastrzelił swoją rodzinę i na koniec sam siebie. Następnego dnia pojechaliśmy dalej w kierunku Gaci. Ze względu na złą drogę musieliśmy porzucić jeden z naszych wozów i jechać dalej trzema zaprzęgami. Tuż przed samą wsią znowu zatrzymali nas Rosjanie i wszystko przetrzepali. W Gaci zakwaterowaliśmy się w budynku szkolnym, ale miejscowy nauczyciel nie był dla nas zbyt życzliwy. Był „dobrze zaprzyjaźniony” z Rosjanami, którym często musiał przygrywać na pianinie do tańca. Nasze konie były bardzo wyczerpane, pozostaliśmy tu więc jeszcze jeden dzień. W tym dniu Rosjanie splądrowali całą wieś, również i nas. Nasze kobiety ukryły się na łąkach. Nauczycielowi „przyjaciele” zabrali całą bieliznę i wszystkie weki, a jego żona musiała zanieść Rosjanom do wozu jego ulubiony akordeon. Wkrótce potem zmienili błyskawicznie „przyjacielski” stosunek do nich. Żona dzierżawcy pałacu w Gaci wraz dwiema dorosłymi córkami od kilku dni ukrywała się w okolicach torfowisk koło Łeby. Podczas naszego pobytu we wsi wypędzono wszystkie rasowe bydło i piękne odmiany klaczy. Jechaliśmy dalej przez Izbicę, Ciemino, Główczyce, Rumsko do Siodłonia – folwarku należącego do Rumska. Tutaj Rosjanie urządzili kołchoz. Bydło i konie z majątku były już wypędzone. W pałacowych stajniach stały teraz krowy i konie należące wcześniej do okolicznych gospodarzy. Koni wszędzie brakowało, nastawili się teraz na hodowlę bydła. Inspektor Siodłonia mógł tu pozostać, ale odgrywał żałosną rolę. Musiał bez przerwy trzymać w gotowości dwa wolne pokoje, by Rosjanie w każdej chwili mogli w nich urzędować z niemieckimi kobietami.

Pałac właściciela Rumska hrabiego von Krockowa był już spalony. Przed dalszą podróżą 18 marca przenocowaliśmy w drewnianej szopie. Udaliśmy się przez Wielką Wieś, Damno, Mianowice do Saborza, gdzie chcieliśmy zakwaterować się na jednym z większych gospodarstw. Budynek mieszkalny był tak zdewastowany i pełen brudu, że nie można tu było spać i gotować (…)”.

Obszerniejsza relacja Ulrichsa o jego ucieczce z Lubiatowa znajduje się w książce Ulricha Dorowa „Vergessene Vergangenheit” – polskie tłumaczenie pt.: „Zapomniana przeszłość”. Tułaczka rodziny Ulrichs z Lubiatowa do Schleswig-Holstein trwała pięć miesięcy. Podczas pobytu w Barwicach Fritz Ulrichs podjął decyzję, że wybierze się sam na pieszo do Lubiatowa 369 km w ciągu 12 dni!), by przekonać się o sytuacji, jaka panowała w jego majątku po upływie wielu tygodni po wkroczeniu Rosjan.

(…)U gospodarza Dieball w Sarbsku otrzymałem pożywny obiad. Do Ulinii po dłuższej tułaczce wrócili akurat mieszkańcy tej wsi. Sześć kobiet zmarło na czerwonkę. Ich ciała załadowano właśnie na drabiniasty wóz, by przewieźć je na miejscowy cmentarz. W Szczenurzy dowiedziałem się, że nauczyciela Falka Rosjanie rozstrzelili. W Ciekocinie wszystkich mieszkańców zakwaterowano w miejscowej szkole. Peter Koops pozostał w Ciekocinie i prowadził tu działalność partyzancką. W tym czasie był chyba jeszcze przy życiu, bowiem dowiedziałem się, że kilka dni przed moim pojawieniem był we wsi nocą po żywność. Rosjanie już dwa razy odkryli jego bunkier w lesie, ale Peterowi za każdym razem udało się w porę uciec.
Podczas dalszego mojego marszu wolałem leśnymi drogami ominąć Ciekocino, bowiem Rosjanie tego dnia otrzymali swój tygodniowy „przydział” spirytusu. Noc spędziłem pod potężnym świerkiemw lesie w Jackowie. Przeszedłem obok Lubiatowa od jego wschodniej strony, chciałem znaleźć nocleg w leśniczówce. Podwórze w leśniczówce było zawsze zadbane, tym razem moje oczy ujrzały całe obejście kompletnie zdewastowane. W pompie nie było wody, wnętrze budynku było całkowicie zdemolowane, podobnie wyglądała stodoła i obora. W powietrzu roznosił się niesamowity smród po pozostałościach dawno już ubitego bydła. Trofea myśliwskie leśniczego Jakoba leżały połamane na całym obejściu. O noclegu mogłem więc zapomnieć. Bardzo ostrożnie udałem się w kierunku lubiatowskich pól.

W lesie bukowym odczekałem zmierzchu. Miałem też wielką ochotę obejrzeć mój majątek. Gdy już się ściemniło, wszedłem tylnym wejściem do domu Alberta Reckowa. Także i tutaj wszystko było zdemolowane. Podobnie było u Hugo Reckowa i u Walka. U staruszka Otto Pardeyke dowiedziałem się, że Albert Reckow tego dnia wrócił do wsi i razem z rodziną Wolff nocują u Woizeschke. Zbudziłem Reckowa w środku nocy. Długo rozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że Rosjanie z mojego majątku zabrali całe bydło, maszyny i wszelkie zapasy z magazynu. Kilka godzin udało mi się przespać na kupce słomy w stodole u Woizeschke. Jeszcze przed świtem opuściłem wieś. Przedtem jeszcze przeszedłem obok naszej króliczarni. W tym miejscu razem z moją synową zagrzebaliśmy w ziemi dwie skrzynie cennej porcelany i jedną z winem. Niestety, skrzynie zdążono już wykopać. Dookoła leżały puste butelki po winie i odłamki potłuczonej porcelany. Jak spłoszony zwierzak podczas polowania uciekałem lasem po raz drugi z Lubiatowa. Tym razem w kierunku Osiek. We wsi spotkałem u miejscowego inspektora majątku naszego leśniczego Jakoba z żoną. Wyglądał bardzo mizernie. Rosjanie potłukli go bardzo, miał ciężko zranioną głowę. Jego żonę tak bardzo zmaltretowano, że przez wiele godzin nie mogła odzyskać przytomności. (…)