Choczewko

Już w dokumencie z 1402 roku jest mowa o istnieniu majątku Choczewko (Klein Chottschow lub Neue Chottschow). Najstarszą znaną szlachecką rodziną właścicieli dóbr Gotschofke była zamożna rodzina Rostke, do której w tym okresie należało też Słajkowo, Żelazno oraz Komaszewo (przywilej lenny z lat 1575-1605). W 1628 roku wymienia się w dokumentach Gotschefke jako wolne pańskie gospodarstwo o powierzchni 5 włók i 1 młyna. Jeszcze w roku 1758 w związku Choczewkiem pojawia się nazwisko Rostke. W tym też roku spadkobiercy kapitana von Fölckersamb odziedziczyli majątki Choczewo i Choczewko. W 1784 roku miejscowość ta została opisana jako siedziba szlacheckiej rodziny wdowy po kapitanie von Marczewsky – wieś z 1 folwarkiem, 1 młynem wodnym, 2 chłopami, 4 kmieciami, ogólnie 11 dymów, w okolicy lasy bukowe i grabowe. Po nich dobra te przeszły w 1804 roku na własność rodziny Franza Michaela von Mach. Choczewko oszacowano w 1839 roku na 10156 talarów, za tę sumę nabył je Carl Georg Fließbach – po nim 13 listopada 1858 roku majątek odziedziczył jego syn z drugiego małżeństwa Hugo Fließbach. Na mocy rozporządzenia królewskiego gabinetu z dnia 15 sierpnia 1879 roku został rozwiązany częściowy staus chłopski tej wsi. Należący do Choczewka młyn i cztery gospodarstwa kmiece od 1845 roku były już własnością Carla Georga Fließbacha z Kurowa. Gospodarstwo należące do Mahlke zakupił w 1862 roku Hugo Fließbach i przyłączył je do obszaru swego majątku rycerskiego.

WSPOMNIENIA MARIANNE FLIESSBACH

Marianne Fließbach (po drugim mężu nazywa się Schlösser) jest żoną ostatniego zarządcy Choczewka, Klausa Fließbacha. Pierwszy raz po wojnie odwiedziła ona Choczewko na przełomie czerwca i lipca 1972 roku. Dziś (2009 r.) mieszka ze swym synem Eckhardem w Hannoverze. Przed przejściem na emeryturę pracowała w ministerstwie rolnictwa w Dolnej Saksonii.

„(…)Choczewo znacznie się powiększyło – jest tu teraz więcej sklepów i kilka punktów rzemieślniczych. W byłym sklepie kolonialnym Topela i dzisiaj znajduje się sklep. Niestety, nie byłam w majątku i w pałacu. Przypominam sobie serdeczną gościnność Marey i Very von Diezelsky w ich domu. Gdzież podziała się ta wspaniała kolekcja porcelany, którą z dumą niegdyś prezentował mi pan von Diezelsky?

Ale oto i Choczewko. Serce podskoczyło mi aż do gardła. Przy wjeździe na dziedziniec znajduje się kiosk. Pałac dużo się nie zmienił, był świeżo odmalowany. Bocian przeniósł swoje gniazdo z końskiej stajni na rzadki gatunek świerka z różowo-fioletowymi szyszkami, który zasadził jeszcze pradziadek Fließbach. Brakuje żywopłotu, jest też mniej drzew w otoczeniu. Park nie jest w ogóle pielęgnowany. (…) Wewnątrz w hallu moją uwagę zwróciła natychmiast znana mi lampa z mosiądzu. Hall jest pusty, kominek zepsuty, ale jeszcze go nie zlikwidowano. Futryny drzwi miały niegdyś naturalny kolor dębu teraz były pomalowane na biało, a rzeźbienia na złoty kolor! Wszystko jest tu naprawdę czyste i panuje porządek. W salonie znajduje się dzisiaj biuro, a z tyłu za nim urządzono klub-kawiarnię. Jej pomieszczenie też jest świeżo odnowione. W naszej jadalni miejscowy kierownik ma teraz swój pokój gościnny. Dalej były niegdyś: nasze oddzielne sypialnie, sypialnia rodziców, moja prasowalnia i pokój dziecięcy. W pokoju Klausa jest teraz kuchnia, łazienka i pomieszczenie, w którym jest duży bojler na gorącą wodę. U góry mieszka księgowy i technik. W pomieszczeniach piwnicy śpią sezonowi robotnicy. Nigdzie nie widziałam naszych mebli. (…) W klatce schodowej napłynęły mi łzy do oczu. Pojawił się znowu ten mały kierownik, tym razem z jakąś kobietą, którą przedstawił mi jako swoją żonę o imieniu Jagódka. Zaprosili mnie do swego mieszkania. (…) Oprowadzono mnie po pałacu i po podwórzu. Obora dla krów jest przeznaczona teraz na cielęciarnię. Nie ma już bud dla psów i klatek dla królików – w tym miejscu jest rozległy trawnik. Na dworze przy pałacu nie ma już stawu – już i w dawnych latach był on bardzo zarośnięty. Majątek specjalizuje się w hodowli ziemniaka. Bardzo się ucieszyłam, że pozwolono mi fotografować. (…)

W sosnowym lasku za torami odwiedziłam stary cmentarz. Jak się pomyśli, ile tu bliskich sercu osób zostało pochowanych, żal ściska serce i łzy spływają po policzkach. Pozostały tylko nikłe ślady po grobach. Prawie wszystkie są zapadnięte, niektóre rozkopane, cały plac cmentarny jest zarośnięty niewielkimi krzewami i dziką różą. Na żadnym grobie nie ma już krzyża. Miejsce na groby zmarłych z rodziny Fließbach było niegdyś oddzielone od reszty cmentarza murem z kamieni polnych. Resztki muru można było rozpoznać, jeżeli się wcześniej wiedziało o jego istnieniu. Nie było też pomnika z czarnego marmuru, który zdobił grób dziadków mojego męża: Elisabeth i Hugo Fließbach. Na grobie mojego teścia, Gerharda Fließbacha, w 1945 roku stelmach z Kurowa wykonał i postawił krzyż z dębowego drewna – ale i ten krzyż ktoś wyrwał i wyrzucił. Przez czysty przypadek znalazłam w chwilę potem w lesie w krzakach resztki owego krzyża! Mogłam jeszcze odczytać wyryty nań napis: „Hier ruht in Frieden der Gutsbesitzer Gerhard Fließbach, geb. 19.8.1876 gest. 1945″ (Tu spoczywa w pokoju właściciel majątku Gerhard Fließbach ur. 19.6.1876 zm. 1945). (…)

Udaliśmy się do Kurowa. Miejscowy pałac też był świeżo odmalowany, ale tym razem nie na jasnoszaro jak w Choczewku, ale na jasnobrązowo, rynny były zielone! Chyba przez to budynek sprawiał wrażenie mniejszego. Duże drzewo przed pałacem jeszcze rośnie, ale nie ma już żadnych klombów kwiatowych. Budynek świniarni podwyższono. Dach dużej stodoły naprzeciw pałacu jest pokryty dachówką. Przetrwała gorzelnia z czerwonej cegły i fabryka płatków kartoflanych. Obora po lewej stronie jest jeszcze w użyciu, ale jest w niej zaledwie 50 krów! Po obu stronach wiejskiej drogi stoją wszystkie budynki mieszkalne, także szkoła – dobudowano jeszcze jeden nowy budynek szkolny. Stacja kolejowa jak za dawnych czasów funkcjonuje. Jest też jeszcze stara polna stodoła. Po lewej stronie drogi z Kurowa do Ciekocina rozpoznałam stary cmentarz – był on bardzo zarośnięty. Żelazny krzyż na grobie Paula Fließbacha jeszcze przetrwał (…)”.

JOHANN LEUTZ

Johann Leutz w latach 1928-1930 odbywał staż rolniczy w majątku Choczewko, tu też potem zamieszkał i pozostał do 1945 roku. We wrześniu 1977 roku odbył podróż na Pomorze i odwiedził również i tę wieś.

„2 września 1977 roku wyjechaliśmy samochodem z Gdyni. Na skrzyżowaniu w Żelaźnie skręciliśmy ostro w prawo do Choczewa. W Choczewie była nasza poczta, mleczarnia – od czasu do czasu byliśmy tu też u fryzjera. We wsi bez trudu udało nam się rozpoznać zakręt do Choczewka.

Na skrzyżowaniu w Choczewku jeszcze przed pałacem po prawej stronie, na byłym „zagonie 3” stoi nowy kompleks obory. Po lewej stronie przetrwała jeszcze stara polna stodoła. Naprzeciw stodoły znajduje się elektryczna pompa wodna. W 1928 roku na tym miejscu były majątkowe działki doświadczalne. Prowadzono tu próby wysiewu nowych odmian zbóż. Fließbach zatrudnił do tego celu dwóch agronomów po studiach. Po prawej stronie skrzyżowania była też ślusarnia. Zachował się masywny budynek z czerwonej cegły, w którym były niegdyś stajnie dla koni ze strychami na zboże, to w tym miejscu były też przejazdy nr 1 i nr 2.

Budynek, w którym niegdyś mieszkali państwo Mentzel (na praktyce mieszkałem u nich w pokoju na poddaszu), zmienił się. Przed domem nie ma już dawnego ogrodzenia, ogród i wejście są mocno zmienione. Tutaj odstawiamy swój samochód i udajemy się dalej pieszo w kierunku pałacu i parku. Przejście koło stajni zablokowane jest przez składowany materiał budowlany. W obejściu majątku nie ma już kurnika, sieczkarni i paszarni. W miejscu tej ostatniej jest teraz przejście do wsi. Za to zachowała się niewielka budowla z dawną pompą wodną. Ze starych zabudowań gospodarczych przetrwały więc: stajnia końska z przejazdami, cielęciarnia, budynek silosu, kuźnia, stodoła z szopą na nawozy, obora i świniarnia ze strychem na zboże i siano. Ogrodnictwa ze szklarnią nie ma już. Na dachu świniarni i obory widnieją resztki starego zegara i dzwonu. To właśnie ten zegar musiałem przed laty raz w tygodniu nakręcać ręczną korbą, a zimową porą musiałem zdrapywać z jego mechanizmu oblodzenie, by za często nie stawał. Dawny szeroki wjazd na podwórze majątkowe jest zamknięty – przed laty była tu dwuskrzydłowa brama, za dnia zawsze otwarta. To przy tej bramie nasz brygadzista Kamin i pan Mentzel przydzielali ludziom na dany dzień robotę. Sam pałac jest w bardzo smutnym stanie. Od drogi do Kurowa utworzono bezpośrednie przejście do pałacu, tędy wjeżdżają teraz wszelkie pojazdy bezpośrednio na obejście pałacowe. (…) Dowiadujemy się, że w majątku jest nowy kierownik – poprzedniego, którego nazywano „Drops”, zwolniono ze względów zdrowotnych. Z Jackowa, Kurowa, Choczewka i części Przebendowa utworzono teraz kombinat, który zarządzany jest przez dyrektora, który ma swą siedzibę w Kurowie.

Park jest porządnie przerzedzony i zaniedbany. Na kopli za byłym pałacowym ogrodem pasą się krowy, a nie jak niegdyś źrebaki.
Około 600 metrów po starym bruku pojechaliśmy do niewielkiego lasku – tu była stacja kolejowa do wyładunku towarów na trasie Lębork-Choczewo. To tu odbierałem już źrebaki lub przesyłki pocztowe dla majątku. Już po wojnie dowiedziałem się, że na cmentarzu za torami w lasku pochowano zwłoki mojego głównego szefa Gerharda Fließbacha z Kurowa, którego Rosjanie zamordowali w marcu 1945 roku. Po wszystkich grobach na cmentarzu nie ma dziś żadnego śladu. W tym miejscu żegnam się z Choczewkiem i drogą przecinającą dość spore obniżenie w terenie jadę w kierunku Kurowa. To w tym miejscu mroźnej zimy 1928/29 przytrafiła mi się pewna przygoda. Na dworcu kolejowym w Choczewku nie mieliśmy bocznego toru. Raz w tygodniu odstawialiśmy tuczniki i trzeba było je zawieźć na dworzec do Kurowa. Świniaki załadowaliśmy do drewnianych skrzyń, a te na wielkie sanie o podwójnych płozach. Bardzo, bardzo wczesnym rankiem w ciemnościach wieźliśmy je do Kurowa. To właśnie na tym zakręcie sanie przewróciły się i cały ładunek wypadł w obniżenie i ugrzązł w głębokim śniegu. Zanim połapaliśmy wszystkie świnie i ponownie je załadowaliśmy na sanie, upłynęło sporo czasu, w tej czynności towarzyszył nam gwizd zbliżającej się już na stację lokomotywy… (…)”