Więcej zdjęć

Ród Fließbach

40 tom księgi pomorskich rodów zawiera również rozdział poświęcony rodowi Fließbach. Wyróżnione w nim pokolenia tej rodziny obejmują dane z okresu końca XVIII wieku do lat 20-tych XX wieku. Zainteresowanie przeszłością swych przodków skłoniło kilku Fließbachów do dalszych poszukiwań – udało im się odnaleźć ciąg rodowy aż do ok. 1600 roku, którego pierwszym znanym z nazwiska przedstawicielem był:

Johann Fließbach ur. data nieznana, zm. 10 lutego 1679 roku (księgi kościelne w Bernburg).

Niniejszy rozdział zostanie ograniczony do ogólnego zarysu losów rodziny Fließbach na Pomorzu.

10 listopada 1921 roku przedstawiciele poszczególnych linii rodu Fließbach utworzyli Stowarzyszenie Rodziny Fließbach z siedzibą w Lęborku. Posiedzenia Stowarzyszenia odbywały się co dwa lata i kontynuowane są do dzisiaj. Radę rodzinną prezentowali: Georg Fließbach , przewodniczący – Lędziechowo; Eckhard Fließbach, zastępca przewodniczącego i sekretarz – Łętowo; Gerhard Fließbach, skarbnik – Kurowo; Heinrich Fließbach, archiwariusz – Jackowo; Franz Fließbach, członek – Jackowo; Max Fließbach, członek – Bonn.

Zanim Fließbachowie trafili na Pomorze, zamieszkiwali okolice Meklemburgii oraz  Torgau i Mühlberg w Saksonii. Założycielem pomorskiej linii był Carl Georg Fließbach.

Jego ojciec Ernst Heinrich Fließbach był kucharzem na dworze księcia Karla von Mecklenburg-Strelitz w Neustrelitz – zmarł tam 19 grudnia 1806 roku na zawał serca podczas przygotowywania uroczystej uczty.

Carl Georg był piątym dzieckiem Ernsta Heinricha i Dorothei Fließbach (z domu Strauß). Urodził się 30 października 1791 roku w Darmstadt.

Podczas wojen napoleońskich walczył jako podporucznik w 21 Regimencie Armii Pruskiej i 23 sierpnia 1813 roku został ciężko ranny w brzuch podczas bitwy pod Grossbeeren:

„Ok. 16.00 przed Grossbeeren podczas silnej ulewy pojawiły się pierwsze francuskie oddziały, należały one do 7 Korpusu Armii generała Reyniera. Grossbeeren w tym czasie było zajęte przez wojska pruskie. Francuzi otworzyli ogień artyleryjski i już zaledwie po godzinie przepędzili wroga. Oddziały pruskie przemieściły się ok. 5 km na północ do Heinersdorf. Generał von Bülow otworzył ogień z 64 armat. Około 18.00 tego samego dnia skierował przeciwko Francuzom 35 000 żołnierzy z bajonetami – w ten sposób zmusił Napoleona do odwrotu” ( Theodor Fontane, Wanderungen durch die Mark Brandenburg, t.4: „Spreeland”).

W szeregach tego samego regimentu Carl Georg Fließbach walczył jeszcze we Francji aż do 1817 roku. Prawdopodobnie darzył szczególną sympatią generała von Bülow, ponieważ jeszcze przez wiele lat po wojnie był zaprzyjaźniony, a jeszcze później spokrewniony z tą rodziną. Brat generała, Ernst Gottfried George von Bülow-Cummerow, poślubił najstarszą siostrę Fließbacha: Friederike Dorotheę Elisabeth. Ów von Bülow był właścicielem majątku w Kurowie w powiecie lęborskim na Pomorzu, do 1853 roku był też właścicielem Osiek i Ciekocina. Osieki sprzedał swojemu bratu Wernerowi Ludwigowi von Bülow, Ciekocino oddał w zastaw za swoje długi, wkrótce je odzyskał i sprzedał następnie Vollbrotowi.

W 1819 roku Carl Georg Fließbach kupił od swego szwagra Ernsta Gottfrieda George von Bülow-Cummerow za 20 000 talarów majątek Kurowo. Od tego momentu rozpoczyna się wieloletnie zarządzanie przez rodzinę Fließbach kilkoma majątkami w powiecie lęborskim i kartuskim.

Do 1807 roku majątki rycerskie na Pomorzu mogły nabywać jedynie rodziny szlacheckie. Według postanowień zawartych w edykcie królewskim z dnia 9 października 1807 roku do zakupu wielkich posiadłości rolnych uzyskali prawo również mieszczanie i zamożni gospodarze. W powiecie lęborskim do pierwszych takich właścicieli majątków należała właśnie rodzina Fließbach z Kurowa – ponadto Zimdars z Kopaniewa/Zdrzewna, Milczewski z Żelazna (później otrzymali oni przydomek von) i Osterroht ze Strzelęcina.

Carl Georg Fließbach poślubił w lutym 1819 roku Henriettę Carolinę Wilhelminę von Koschembahr (ur. 30 sierpnia 1798 roku w Gahlen), córkę zarządcy portu w Świnoujściu majora w stanie spoczynku Quirina von Koschembahra i zamieszkał z nią w niewielkim dworku w Kurowie. Ów von Koschembahr był dla Carla Georga Fließbacha jednocześnie szwagrem i teściem, bowiem von Koschembahr był dwukrotnie żonaty – jego córka Henriette oraz czworo innych dzieci pochodziło z pierwszego małżeństwa. Po śmierci pierwszej żony von Koschembahr poślubił o 15 lat od siebie młodszą siostrę Fließbacha, Louise Auguste, która była w wieku jego córki. Małżeństwo to nie miało dzieci.

Małżeństwo Fließbach doczekało się dziewięciorga dzieci:

  1. Henriette Karoline Friederike Auguste ur. 21.IV.1821 r. w Kurowie, zm. 8.X.1897 r. w Przebendowie. 12 lipca 1844 roku wyszła za mąż za Benjamina von Wittke z Przebendowa i zamieszkała tam z nim od 1849 roku.
  2. Carl Ernst Heinrich ur. 7.V.1822 r. o godz. 23.00 w Kurowie, zm. 1.XI.1896 r. w Lędziechowie. Poślubił Biancę Katharinę Fischer (1825-1893). Od 30 listopada 1849 roku właściciel majątku w Lędziechowie.
  3. Mathilde Louise Friederike ur. 3.VII.1823 r. w Kurowie, zm. ? Wyszła za mąż za Hugo Mac Lean od 1839 roku właściciela części A i B majątku w Lublewku.
  4. Wilhelm Ludwig Heinrich ur. 27.XII.1824 r. w Kurowie, zm. 14.I.1888 r. w Jackowie. W 1853 roku poślubił Franziskę Conraht (1831-1912). Od 29 października 1855 roku właściciel majątku w Jackowie.
  5. Alexander Caesar Julius ur. 4.III.1826 r. w Kurowie, zm. 12.IX.1903 r. w Sopocie. 25 września 1860 roku poślubił Emmę Drebs. W latach 1858-1897 właściciel majątku Somonino w powiecie kartuskim.
  6. Agnes  Marie Sophie ur. 29.V.1827 r. w Kurowie, zm. 17.XII.184? w Kurowie.
  7. Rudolph Hermann Franz ur. 17.IX.1829 r. w Kurowie, ochrzczony 6 listopada 1829 roku w kościele w Osiekach, zm. 10.II.183? r. w Kurowie.
  8. Elise Rosalie Nathalie ur. 31.I.1831 r., zm. 29.III.1831 r. w Kurowie.
  9. Elise Marie Johanna ur. 14.XII.1833 r. w Kurowie, zm. 3.XI.1856 r. w Kurowie.

Niecałe trzy miesiące po urodzeniu ostatniego dziecka 3 marca 1834 roku zmarła pani Fließbach. Pochowano ją na przykościelnym cmentarzu w Osiekach, po lewej stronie od głównego wejścia do kościoła. Jej zwłoki złożono w tym samym grobie, gdzie wcześniej pochowano dwójkę jej zmarłych malutkich dzieci: Rudolpha i Elisę. Miejsce pochówku upamiętniała wspólna olbrzymia marmurowa płyta nagrobna. Agnes i Marie pochowano już na cmentarzu w Kurowie, bowiem od 1834 roku każda wieś miała już swój własny cmentarz.

Młody wdowiec pozostał z sześciorgiem dzieci. Już wkrótce, bowiem 15 grudnia 1835 roku, ożenił się po raz drugi. Poślubił on siostrę swojej pierwszej żony, Emilię Augustę Sophie von Koschembahr (ur. 10 maja 1805 r. w Świnoujściu). Wesele odbyło się w Kurowie. Z tego małżeństwa pochodziło dwoje dzieci:

  1. Pauline Sophie Emilie Marie ur. 7.V.1837 r. w Kurowie, zm. 31.VIII.1838 r. w Kurowie.
  2.  Hugo Eugen Franz ur. 13.I.1840 r. w Kurowie, zm. 7.I.1921 r. w Choczewku. W 1870 r. poślubił Elisabeth Rose – późniejszy właściciel Choczewka.

Emilie Fließbach zmarła w wieku 35 lat w niecały miesiąc po porodzie. Jej pogrzeb odbył się 7 lutego 1840 roku w dniu, w którym ochrzczono jej syna Hugo.

Jeszcze tego samego roku Carl Georg Fließbach zdecydował się na trzecie małżeństwo. Jego kolejną żoną została czterdziestoletnia nauczycielka z Kwidzynia Johanna Renate Lange (ur. 5 lipca 1800 r. w Grudziądzu, zm. w 1880 r. w Kurowie). Ślubu udzielił im w Grudziądzu 7 grudnia 1840 roku kapłan garnizonowy Jacobi. Z tego małżeństwa pochodzi dwoje dzieci:

  1. Dziewczynka ur. 1.XII.1841 r. o godz. 16.00. Zmarła tego samego dnia. W księdze kościelnej odnotowano, że dziecko przyszło na świat upośledzone z wodogłowiem.
  2. Johann Carl Paul ur. 21.IX.1844 r. w Kurowie, zm. 28.XII.1904 r. w Kurowie. Od 13  listopada 1858 roku spadkobierca majątku Kurowo. Od 1869 roku był żonaty z Marie Scheffer (1843-1919). Małżeństwo to było bezdzietne.

Carl Georg Fließbach był pilnym rolnikiem, szybko pomnażał dochody, nabył kilka nowych majątków, które później przekazał w dziedzictwo swym synom.W 1829 roku dokupił do swojej posiadłości sąsiedni majątek w Jackowie, w 1839 roku w Choczewku, a w 1844 roku w Lędziechowie, w 1848 roku nabył jeszcze duże gospodarstwo w Somoninie, które zapisał w spadku swojemu najmłodszemu synowi Alexandrowi. W 1846 roku wybudował w Choczewku młyn.

Carl Georg Fließbach zmarł 13 listopada 1858 roku – w testamencie przekazał Kurowo swemu najmłodszemu synowi Paulowi, a Choczewko synowi Hugo. Johann Carl Paul Fließbach sprzedał w 1891 roku Kurowo swemu bratu Hugo z Choczewka, ale pozostał do dnia swej śmierci (28 grudnia 1904 roku) jego dzierżawcą. Jackowo pozostało własnością syna Wilhelma, a potem syna tegoż: Franza Fließbacha.

Gdy Paul Fließbach odziedziczył po swym ojcu posiadłość w Kurowie, był jeszcze niepełnoletni. Jego matka Johanna zatrudniała doświadczonego zarządcę.

W dniu swoich 25 urodzin (21 września 1869 r. ) Paul poślubił Marie Scheffer. Małżeństwo to nie doczekało się potomstwa. Paul Fließbach był słabego zdrowia i bardzo nieudolnie radził sobie z obowiązkami w majątku. Swą posiadłość sprzedał swemu bratu Hugo, który w tym czasie był już właścicielem Choczewka i odnosił wielkie sukcesy w rolnictwie. Paul jednak nadal mieszkał ze swoją żoną w dworku w Kurowie – ta bezpośrednio po jego śmierci 28 grudnia 1904 roku przeniosła się do rodzinnego Flensburga i zmarła tam 4 stycznia 1919 roku. Paula pochowano na cmentarzu w Kurowie obok grobu jego rodziców. Pozostałości po jego nagrobnym krzyżu zachowały się jeszcze do lat 70-tych XX wieku (zob. relacja Marianne Schlösser). W pałacyku w Kurowie do 1908 roku mieszkał zarządca majątku, skierowany tam przez Hugo Fließbacha z Choczewka.

W 1908 roku zamieszkał w Kurowie drugi syn Hugo Fließbacha Gerhard Paul Franz Fließbach. Urodził on się 18 sierpnia 1876 roku w Choczewku. W czasie I wojny światowej w stopniu kapitana był dowódcą baterii, a następnie 5 Regimentu Artylerii Polowej. Został odznaczony Żelaznym Krzyżem II i I Klasy.

Gerhard Fließbach ożenił się 23 maja 1908 roku. Jego wybranką została Eva Adelheid Minna Elisabeth Huser (ur. 17 stycznia 1884 roku w okolicach Gniezna).

W latach 1909-1920 państwu Fließbach urodziło się w Kurowie sześcioro dzieci:

Liselotte – urodziła się 1 sierpnia 1909 roku w Kurowie. Wyszła za mąż za oficera kawalerii pułkownika Helmuta Wachsen.

Joachim – urodził się 7 listopada 1911 roku w Kurowie. Zdobył staranne wykształcenie rolnicze – w przyszłości miał zostać dziedzicem Kurowa. Podczas II wojny światowej Joachim był majorem rezerwy 75 Dywizji Piechoty na froncie zachodnim, później też w Związku Radzieckim. W lutym 1944 roku poślubił Irmengard von Zitzewitz z Borzęcina w pow. słupskim.

Klaus Gerhard – urodził się 29 października 1912 roku w Kurowie. W przyszłości miał odziedziczyć po swym ojcu majątek w Choczewku (zob. Choczewko).

Eva-Maria – zwana w rodzinie także Putti, urodziła się 18 kwietnia 1915 roku w Kurowie. Eva-Maria wyszła za mąż za pułkownika Hansa-Hugo Witt. Przez ostatnie trzy lata wojny, gdy jej mąż przebywał na froncie, mieszkała ze swymi dziećmi (Marianne ur. 1937 r. i Hans-Ludwig ur. 1940 r.) w Kurowie. Tu przeżyli okropne chwile podczas wkroczenia Rosjan do wsi.

Peter – urodził się 28 lutego 1917 roku w Kurowie. Po wybuchu II wojny światowej w stopniu podporucznika trafił do 23 Regimentu Artylerii. Od 20 grudnia 1941 roku został porucznikiem i objął funkcję dowódcy baterii. Odznaczono go Krzyżem Żelaznym. 21 marca 1944 roku jako major i komendant III Oddziału Artylerii 367 Regimentu zginął podczas walk w ZSRR.

Christa Barbara – urodziła się 5 sierpnia 1920 roku w Kurowie. W 1944 roku wyszła za mąż za Ernsta-Siegfrieda Schlange-Schönningen

W latach 1931-1945 Gerhard Fließbach pełnił funkcję generalnego dyrektora Pomorskiej Instytucji Kredytowej dla Rolnictwa z siedzibą w Szczecinie (Pommersche Landschaft). Był to bardzo bujny okres rozkwitu gospodarczego dla wszystkich majątków Fließbachów. Na bardzo korzystnych warunkach otrzymywali oni kredyty na unowocześnianie swych dóbr, na przeprowadzenie melioracji, korzystali z wszelkich bieżących dotacji państwowych – i rzeczywiście ich majątki stały się już wkrótce wzorcowymi gospodarstwami w całym powiecie lęborskim.Gerhard Fließbach ze swoją żoną bardzo często korzystali z przydzielonego im w Szczecinie mieszkania służbowego. W Kurowie rolę gospodarza pełnił ich najstarszy syn Joachim. Tak było do czasu wybuchu II wojny światowej. Wówczas to trzech synów Gerharda powołano na wojnę, znowu większość obowiązków w majątku musieli przejąć zarządcy.

Pomorska Instytucja Kredytowa dla Rolnictwa w Szczecinie istniała już od 1781 roku. Należały do niego cztery podrzędne banki kredytowe na Pomorzu (Pasewalk, Stargard, Trzebiatów i Słupsk), w których dokonywano wszelkich formalności kredytowych – dyrekcja w Szczecinie była jednostką wykonawczą.

W 164-letnim okresie istnienia tego banku kredytowego było 13 dyrektorów. Pierwszym dyrektorem był baron von Eickstedt (1781-1798), ponadto m.in. ze znanych nazwisk: przedstawiciele rodu von Köller z Osiek (1808-1820, 1862-1883). Ostatnim dyrektorem był Gerhard Fließbach z Kurowa.

O wstrząsających wydarzeniach od marca 1945 roku, a tym samym o ostatnich dniach w ich rodzinnym Kurowie opowiada relacja Evy Fließbach:

W czwartek 8 marca Putti wybrała się do Lublewka. Zölestin von Zitzewitz zorganizował samochód wermachtu, który miałby ją razem z Dorothee v. Zitzewitz zabrać do Gdyni. Putti czekała u nich do piątku rana i około południa wróciła do Kurowa. Wszystkie drogi w kierunku Gdyni były kompletnie zakorkowane. Od piątku 9 marca nie było już prądu, nie mogliśmy więc odbierać radiowych wiadomości. W naszej wsi znajdowało się 700 uciekinierów. W sobotę rano mój mąż Gerhard pojechał jeszcze do Ciekocina po mąkę dla ludzi we wsi. Przy wjeździe do wsi napotkał na pierwsze radzieckie czołgi. 10 marca, około 10.30 wybuchły pierwsze radzieckie granaty w pobliżu naszej stacji kolejowej. Byli ranni i zabici. Schroniliśmy się w piwnicy. Gdy znowu pojawiłam się u góry, wnoszono akurat do naszego domu sześciu rannych. Kazałam ich wnieść do oszklonej altanki. Tam razem z Putti zajęłyśmy się ofiarami, opatrzyłyśmy dokładnie ich rany. Później zjawił się dr Driehaus z Łupawy, pow. Słupsk, który uciekając w kierunku Gdyni, zatrzymał się u nas. Również i on zajął się rannymi. Uszyliśmy flagę Czerwonego Krzyża, zawiesiliśmy ją na naszym budynku wraz z plakatami informującymi, że w tym domu mieści się lazaret.

O 11.30 wparowała na nasz dziedziniec grupa niemieckich oddziałów przeciwlotniczych. Okropnie to wyglądało, gdy widziałam uciekających przez wieś przestraszonych Niemców. Wszyscy porzucili broń. Mąż mój przepędził ich w kierunku Jackowa, by do końca nie zniszczyli naszej wsi. W chwilę potem wjechały już na pałacowe podwórze radzieckie czołgi. O 15.00 wtargnęli do wnętrza pałacu Rosjanie i rozpoczęło się plądrowanie. Na początku chodziło im tylko o zegarki, złoto i sznaps. Na szczęście nasza winnica była prawie pusta. Wczesnym rankiem mąż opróżnił z gorzelni około 15 000 litrów spirytusu, spuścił go po prostu do kanalizacji. We wsi zaczęło się polowanie na kobiety i dziewczęta. Radziecki lekarz wojskowy na szczęście zaakceptował nasz dom jako lazaret, Putti jako pielęgniarkę a doktora Driehausa za lekarza. W naszych pomieszczeniach leżało sześciu rannych urzędników celnych, jeden ranny niemiecki żołnierz i jeden ranny z owej grupy przeciwlotniczej. Gdy ten próbował uciec, zastrzelono go na podwórzu. Przez wieś przemierzały niezliczone ilości uciekinierów. 18 marca przybyło do Kurowa 80-100 Ukraińców do pomocy w pracach polowych i zagnieździło się u nas w pałacu. Bydło, które przyprowadzili ze sobą, wpędzili do ogrodu, wszystko zostało tam rozdeptane.

19-letni radziecki „komendant” kazał 19 marca zebrać ze wsi wszystkich mężczyzn do 85 roku życia i pędzić ich do Krokowej, w byłym Korytarzu. W dwa dni później dwóch z nich, którzy byli starsi niż 65 lat, wróciło do wsi. Pozostałych Rosjanie zatrzymali. Stary Karl Rohr otrzymał w brzuch kilka dźgnięć nożem i zmarł wycieńczony po kilku dniach pobytu w naszym lazarecie. Bardzo byliśmy przygnębieni losem Klausa. Zjawił się jeszcze raz we wtorek 13 marca po przesłuchaniu w Żelaźnie. Musiał udać się do Słupska, a więc i jego deportowano. Klaus był całkiem załamany. Najpierw chciał się u nas ukrywać, ale potem jednak zdecydował się na wymarsz. Spakowałam mu jego plecak i o 5.00 rano jeszcze w ciemnościach wyszedł wyjściem od kuchni przez podwórze dla kur i stamtąd dalej przed siebie – ale dokąd? Nigdy go już więcej nie widzieliśmy. 23 marca nadszedł tragiczny dzień. Rankiem mój mąż powiedział do mnie: >Lottchen! Na mnie przyszedł już czas, już więcej nie mogę i nie chcę!<  Gdy później weszłam do naszego salonu, stał tam mój mąż oraz trzech starszych zakwaterowanych u nas uciekinierów, – przed nimi dwóch Rosjan z karabinami maszynowymi. Mężczyzn wyprowadzono na dwór. Ustawiono ich przy ścianie przed drzwiami wejściowymi, jeden Rosjanin podskakiwał obok nich, padł strzał. Przez okno widziałam głowę mojego męża, a więc strzał nie był do niego skierowany. Ale w chwilę potem usłyszałam głośny jęk z jego ust i łomot padającego ciała. W chwilowym zamieszaniu  dwóm mężczyznom, którzy stali też pod ścianą obok mego męża, udało się uciec. Był to właściciel posiadłości z Prus Wschodnich von Aulock i znany malarz z Łeby Pechstein. Do wnętrza wniesiono mojego ciężko rannego męża. Położyliśmy go na łóżku. Lekarz dał mu zastrzyk morfiny. Za kilka minut usnął spokojnie na zawsze. Taki to był koniec tego poczciwego człowieka, który rzadko znajdował czas na odpoczynek, teraz odnalazł wieczny pokój. Byłam wdzięczna Bogu, że nie musiał się długo męczyć.

Tego samego dnia do lazaretu trafił jeszcze młody chłopak z Przebendowa, był on ranny w nogę. Zwłoki mojego męża przykryte gałęziami świerkowymi leżały w oszklonej altance.  Następnego dnia 24 marca wparował do lazaretu Rosjanin i wydzierał się, że ci ranni to na pewno niemieccy oficerowie i po tych słowach na oczach dzieci zastrzelił czterech z nich. Nasze służące zostały zmuszone, wynieść zabitych do ogrodu i tam wykopać dla nich grób oraz pochować ich tam obok wcześniej pochowanego Karla Rohra razem z moim mężem i innym mężczyzną, którzy zostali zabici poprzedniego dnia. Z wielkim wysiłkiem wygrzebały płytki dół w jeszcze mocno zamarzniętej ziemi i pogrzebały w nim zmarłych. Dla tych biednych dziewczyn było to okropne przeżycie.

Jeszcze tego samego dnia radziecki kapitan nakazał pozostałym osobom wynieść się z pałacu i wpuścił chmarę Ukraińców, by mogli sobie splądrować wszystkie pomieszczenia.

Razem z pacjentami z lazaretu (3 Rosjan chorych na tyfus plamisty) musiałam przenieść się do budynku Oppata. Po czterech dniach zamieszkałam u pani Kurth.

W drugi dzień Wielkanocy (2 kwietnia 1945 roku) otrzymaliśmy rozkaz, że lazaret trzeba zlikwidować w ciągu dwóch godzin i wszyscy muszą opuścić wieś. Wszyscy ranni i chorzy zostali załadowani na jeden samochód i odtransportowano ich w nieznanym kierunku, razem z nimi Putti i jej dwójkę dzieci. 3 kwietnia wtargnęli do domu pani Kurth pijani Ukraińcy. Bili kobiety mocno po twarzy, mi poleciało z nosa dużo krwi. W ciągu godziny musieliśmy na pieszo opuścić wieś. Nie miałam przy sobie żadnych rzeczy, wszystko zostało w pałacu. Ludzie ze wsi podrzucili mi brązową kurtkę po moim mężu, którą miał na sobie, gdy zmarł. Pierwszą noc spędziłyśmy na folwarku w Przebendowie, następnego dnia dotarłyśmy do Borkowa, gdzie spałyśmy w stodole na słomie. Trzeciego dnia trafiłyśmy do Gąski koło Maszewka. Tam przebywałam w jednym domu z rodziną Krawetzki, Wolffs i Smerling. Naszym celem był Słupsk.

W Gąsce pozostałyśmy dwa tygodnie w opuszczonym budynku dla robotników. Przez Roszczyce i Ciekocino, gdzie spędziłyśmy cztery dni, 25 kwietnia powróciłyśmy znowu do Kurowa. Zamieszkałam u państwa Fett – byli już u nich też rodzice pana Fett z Ciekocina, którzy w międzyczasie wszystko utracili. Przez dwa tygodnie w ogóle nie wychodziłam z domu. 15 maja Ukraińcy na szczęście zdecydowali się opuścić wieś. Zabrali ze sobą wszystkie maszyny rolnicze. W oszklonej altance piętrzyło się aż do sufitu 40 fortepianów, maszyny do szycia, odbiorniki radiowe – wszystko odtransoportowywano pociągiem do Lęborka. Koniec maja, początek czerwca Kurowo opuścił radziecki komendant – na jego miejsce zjawił się polski: porucznik Pawlak. We wsi nie było już żadnych koni ani krów. Ogród był  znowu wolny, zaczęliśmy go więc zagospodarowywać.

Podczas prac porządkowych w ogrodzie oczom naszym ukazały się płytko zagrzebane w ziemi trupy – ale były to trupy innych osób, nie tych, które myśmy tu zakopali. Polski porucznik zadecydował, by usunąć ciała zmarłych z ogrodu. Pani Rohr zdecydowała się jako pierwsza pójść do nowego zarządcy i poprosić o zgodę na przeniesienie zwłok jej męża na cmentarz. Ten nie miał nic przeciwko temu. Wtedy i ja zdobyłam się na odwagę. Po wielu tygodniach moja noga znowu stanęła na dziedzińcu i przekroczyłam próg pałacu. Opowiedziałam polskiemu komendatowi o moim mężu i że i ja chciałabym pochować go cmentarzu. Polak nie wierzył, że w ogrodzie są jeszcze i inne trupy, musiałam pokazać mu to miejsce. Był dla mnie taki dobry, że poszedł ze mną do stelmacha i kazał tam wykonać trumnę i obiecał mi, że zleci ludziom, by zajęli się przewiezieniem zwłok na cmentarz. Stelmach, Krawetzki, Boldt i Selonke mieli trudne zadanie. Ponoć mojego męża można było jeszcze dobrze rozpoznać. W niedzielę 10 czerwca o siódmej wieczorem zawieźliśmy wozem trumnę na cmentarz do Choczewka. Tak więc mój mąż spoczął tam obok swoich rodziców. Ogrodnik Pinschock z Choczewka zaraz pierwszego dnia po wkroczeniu Rosjan do wsi odebrał sobie i swojej rodzinie życie – w jednym grobie spoczywa tu ich cała pięcioosobowa rodzina. W ostatnich tygodniach zmarły wszystkie niemowlęta z Kurowa i z Choczewka oraz kilka młodych kobiet. Dyfteryt, tyfus i angina nie przestawały grasować. Na grobie mojego męża zasadziłam kilka roślinek.

Wśród takich okoliczności żyję już tu od trzech miesięcy. We wsi są teraz Polacy, trzech żołnierzy i kilku cywilnych robotników jako szpiegów. Kilku Rosjan ma za zadanie dzień i noc pilnować gorzelni. Płatki kartoflane są odsyłane do obozów jenieckich, których tu w okolicy nie brakuje.

Ja leżałam w łóżku chora na tyfus z wysoką gorączką od 17 września do 11 października. Zaraza panuje wszędzie. Szpital zakaźny w Gniewinie jest przepełniony, także i w Lęborku. Brakuje zdrowej żywności, jest mało mąki i mięsa. Bez przerwy umierają ludzie. Ostatnio zmarła już druga córka pani Rohr, państwo Hausschulz oraz  starszy pan Fett.

W każdą sobotę organizowane są transporty do Rzeszy, w wagonach bydlęcych można nawet jechać niekiedy za darmo. Moja choroba jednak przeszkodziła mi w utęsknionym wyjeździe.

20 października nadszedł wreszcie termin wyjazdu. Wozem drabiniastym razem z panią Kurth i jej synem ruszyliśmy do Lęborka. Na górze w Żelaźnie ze łzami w oczach jeszcze raz spojrzałam w kierunku Kurowa i Choczewka. Był to ostatni raz. Pierwszego dnia udało nam się przejechać z Lęborka do Słupska, następnego dnia do Stargardu, potem przez Gryfice i Szczecin do Prenzlau – tu pozostaliśmy do 26 października. Dalszy etap podróży to Berlin aż do Meklemburgii. To była chyba najokropniejsza podróż mojego życia. Uciekinierów bez przerwy szykanowano, obrabowywano i mordowano. Po krótkim pobycie w Flessenau, wylądowaliśmy w Klütz. Nie można powiedzieć, że w Meklemburgii przyjęto nas otwarcie. Postanowiłam odczekać, by móc w końcu trafić do mojego syna Jochena na Zachód (…).”

Jackowo nabył Carl Georg Fließbach w 1829 roku od von Somnitza. W pałacu przez pewien okres mieszkała jeszcze wdowa po byłym właścicielu, ale całym majątkiem dysponował i odnosił z niego korzyści Fließbach z Kurowa.

29 października1855 roku jackowski majątek otrzymał jego drugi syn Wilhelm Ludwig Heinrich Fließbach. Wilhelm był już wtedy od dwóch lat żonaty i mieszkał w pałacu w Jackowie, ale według obowiązujących przepisów mógł przejść na własny majątek dopiero w wieku 21 lat. Wcześniej nabywał już doświadczenie rolnicze u boku swego ojca oraz podobnie, jak i jego inni bracia, w czasie kształcenia się w tym kierunku w szkole podczas praktyk w innych majątkach.

W 1853 roku żoną Wilhelma Fließbacha została Franziska Conraht, córka właściciela majątku w Choćmirowie w pow. słupskim. Franziska ur. się 20 marca 1831 roku, zm.16 czerwca 1912 roku w Berlinie.

Fließbachowie z Jackowa mieli 8 dzieci:

  1. Anna Karoline Franziska, ur. 6 sierpnia 1854 r. w Jackowie, zm. 17 maja 1914 r. w Merano we Włoszech, ale jej ciało zostało pochowane na cmentarzu w Jackowie. Anna nie była zamężna.
  2. Eva Johanna Mathilde, ur. 25 listopada 1855 r. w Jackowie. 3 maja 1904 r. wyszła w Berlinie za mąż za urzędnika stanu cywilnego Franza Hildebrandta. Małżeństwo to było bezdzietne.
  3. Ida, ur. 17 lipca 1857 r. w Jackowie, zm. 14 lutego 1858 r. w Jackowie.
  4. Karl Georg Wilhelm, ur. 30 grudnia 1858 r. w Jackowie. W 1885 r. poślubił Helene Freudenfeld – w dwa lata później małżeństwo to rozwiodło się. W 1886 roku urodziła im się córka Elisabeth, w przyszłości została ona pielęgniarką i pracowała w tym zawodzie w Dreźnie. Karl Fließbach w stopniu porucznika poległ 28 sierpnia 1893 roku w Afryce Wschodniej.
  5. Wilhelm Benno Friedrich, ur. 1 kwietnia 1860 r. w Jackowie, studiował handel w Berlinie. Zmarł 28 marca 1895 r. w Berlinie. Pochowany został na cmentarzu w Jackowie.
  6. Franz Wilhelm Hugo, ur. 10 czerwca 1861 r. w Jackowie – przyszły dziedzic Jackowa.
  7. Paul Wilhelm, ur. 4 października 1862 r. w Jackowie, zm. 28 października 1862 r. w Jackowie.
  8. Konrad Albrecht Wilhelm, ur. 1 grudnia 1863 r. w Jackowie, zm. 10 czerwca 1918 r. w Słupsku. (zob. Słupsk).

Wilhelm Fließbach zmarł 14 stycznia 1888 roku. Od tego czasu posiadłością tą zarządzała wdowa po nim: Franziska Fließbach, a od 29 marca 1892 roku ich syn Franz Wilhelm Hugo Fließbach.

Młodszy brat Konrad studiował prawo i zamieszkał później w Słupsku. Prawie dokładnie w pół roku później po przejęciu majątku: 22 września 1892 roku Franz ożenił się. Jego wybranką została Therese Rösing z Gdańska, ur. 27 października 1870 roku.

Franz Fließbach wprowadził w majątku wiele unowocześnień, wyremontował i przebudował pałac. Szczególnie duże dochody przynosiła mu gorzelnia.

Nowa ustawa z 1887 roku odnośnie produkowania i sprzedawania spirytysu zachęciła wielu właścicieli majątków na Pomorzu do wybudowania nowych gorzelni, lub udoskonalenia już istniejących. Fließbachowie zdecydowali się specjalizować w uprawie kartofli i w produkcji spirytusu. Był to bardzo owocny okres w ich dochodach. Gorzelnię posiadał majątek w Jackowie, w Lędziechowie, w Łętowie, później w Prusewie, w Kurowie (także fabryka płatków kartoflanych) i w Strzeszewie. W Pogorszewie gorzelnia należała do hrabiego von der Osten, lecz dzierżawił ją Fließbach z Lędziechowa. W latach 1904-1912 gorzelnia w Redkowicach należała do Fließbacha z Jackowa.

Kilkanaście hektarów ziemi w kierunku Kierzkowa, ale należących jeszcze do granic Jackowa, było w posiadaniu trzech gospodarzy. W 1910 roku wspólnotę gospodarską Jackowa rozwiązano i terytorialnie przyłączono do Kierzkowa. Jackowo było teraz typowym majątkiem rycerskim. (Rittergut)

Therese i Franz Fließbach z Jackowa mieli czworo dzieci:

Erika Wilhelmine Franziska Marie – ur. 29 lipca 1893 r. w Jackowie, ochrzczona 12 września 1893 r. w kościele w Osiekach. W wieku 19 lat 17 listopada 1912 roku wyszła za mąż za Arthura Gollerta, który jako oficer marynarki handlowej zginął już podczas I wojny światowej 30 maja 1915 roku w Stiyje. Erika wyszła wkrótce powtórnie za mąż. 16 czerwca 1918 roku poślubiła w Berlinie właściciela majątku w Waldshagen k/Plön, porucznika Hermanna Hansena. Z pierwszego małżeństwa pochodzi jedyne dziecko Eriki, syn Hans-Detlef.

Hans-Detlef Gollert-Hansen urodził się 13 listopada 1913 roku we Wrocławiu. W latach 1934/35 zgłosił się na ochotnika do służby wojskowej w 2 Regimencie Konnym, w 1938 roku awansował na stopień wachmistrza rezerwy. Przez cały okres II wojny światowej Hans-Detlef przebywał na kilku różnych frontach. Na początku powołano go do 173 Oddziału Zwiadowczego. 1 lipca 1940 roku otrzymał stopień podporucznika i wiosną 1941 roku trafił ze swoją jednostką do Rumunii. Do czerwca 1941 roku walczył na Bałkanach i już wkrótce bezpośrednio trafił na front do Związku Radzieckiego. 1 lipca 1942 roku awansował na porucznika rezerwy. Za zasługi w bitwie pod Noworossyjskiem otrzymał 31 lipca 1943 roku Krzyż Kawalerski. 1 września 1943 roku został rotmistrzem rezerwy. W kwietniu 1944 roku trafił do 3 Brygady Kawalerii, gdzie został komendantem 2 Regimentu Konnego. Za udział w walkach nad Balatonem odznaczono go 14 stycznia 1945 roku Odznaką Liścia Dębowego. Na krótko przed zakończeniem wojny 6 marca 1945 roku został śmiertelnie raniony. Podczas nalotów odłamek pocisku roztrzaskał mu głowę na miazgę.

W 1895 roku państwu Fließbach z Jackowa urodziły się bliźniaki:

Franz Wilhelm Carl, ur. 8 stycznia 1895 roku w Jackowie. Razem ze swym bratem Ernstem i Güntherem po wybuchu I wojny światowej trafił do 4 Regimentu Konnego w Grudziądzu, a stamtąd na front do Francji. Był lotnikiem samolotu zwiadowczego. Zginął w maju 1917 roku w katastrofie lotniczej w Laon. Pochowano go na cmentarzu wojskowym w Laon.

Ernst Bernhard Wilhelm, ur. 8 stycznia 1895 roku w Jackowie. W czasie I wojny światowej zginął już 19 października 1914 roku pod Grójcem. Obaj polegli bracia zostali pochowani w tych miejscach, gdzie zginęli, a na cmentarzu w Jackowie dla obu ustawiono krzyże pamiątkowe.

Günther Carl Wilhelm, ur. 22 stycznia 1899 roku w Jackowie. W sierpniu 1914 roku postanowił razem ze swoimi braćmi wyruszyć na wojnę i jako 15-latek zgłosił się na ochotnika (!). W przeciwieństwie do swoich braci Günther przeżył wojnę. Günther Fließbach odziedziczył po swym ojcu Jackowo i zarządzał tym majątkiem do 1945 roku.

Günther i jego żona Ada Fließbach doczekali się w Jackowie trzech córek:

  1. Ute.
  2. Felicitas.
  3. Siegrun – zmarła już w wieku dwóch lat (1938-1940). Dziewczynka zachorowała na koklusz. W ciężkim stanie przewieziono ją do Berlina do słynnego szpitala Charité. Podczas operacji wycięto jej trzy żebra w nadziei, że uda się w ten sposób usunąć przyczynę choroby. Osłabione dziecko wróciło do Jackowa pod opieką pielęgniarki – niestety, już wkrótce zmarło.

Pałac w Jackowie położony był w szczególnie uroczym zakątku. Otoczony zielenią parku i pobliskiego lasu był niewątpliwie przytulną siedzibą dla jego mieszkańców. Przy jego budowie już i poprzedni właściciele mieli na uwadze różne funkcje pomieszczeń i nie szczędzili na ich metrażu. Pałac to przede wszystkim dom mieszkalny dla wielopokoleniowej rodziny bezpośrednich właścicieli (rodzice, dzieci, wnuki, dziadkowie) – czasami też rodzina któregoś z rodzeństwa. Stałe miejsce zamieszkania było też tu dla służby. Osobne dwa mieszkania służbowe dla zarządców (tzw. inspektorów) były w budynku bezpośrednio przy gorzelni.

Na parterze w pałacu znajdował się obszerny przytulnie urządzony hall z kominkiem. Po  prawej stronie od hallu było wejście do pomieszczeń biurowych. Z lewej strony dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do gabinetu dziedzica. Po prawej stronie wzdłuż długiego korytarza szło się do mieszkania matki Günthera Fließbacha, Theresie Fließbach, która mieszkała z nimi razem do 1945 roku. W tej samej części znajdowała się też obszerna dwupomieszczeniowa szwalnia oraz salon. Po środku parteru była duża (na szczególne uroczystości w większym gronie) i mała jadalnia, a bezpośrednio za nimi oszklona weranda – także w czasie zimy wśród starannie dobranych gatunków roślin w tym ogrzewanym pomieszczeniu można było spędzić przyjemne chwile. Jedzenie do jadalni wwożono niewielką windą z kuchni z piwnicy. Od strony parku było osobne wejście do wielkiej sali balowej.

Na piętro wchodziło się po dębowych schodach – także cała boazeria w hallu i na półpiętrze wykonana była z tego szlachetnego drewna. Na ścianach wisiały portrety wszystkich dorosłych przedstawicieli tej linii rodowej – między nimi umieszczono niewielkie kinkiety świecowe. Z sufitu zwisały dwa pokaźne, okrągłe mosiężne żyrandole – w pierwszych latach XX wieku cały pałac był już zaopatrzony w elektryczność. Po wejściu na piętro po prawej stronie wchodziło się do pomieszczeń drugiej werandy, nieco mniejszej od tej od strony parku. Werandę tę wykonano w latach 20-tych (porównaj zdjęcia strony frontowej pałacu). W niektórych jej oknach wmontowano kolorowe witraże. Wzdłuż drewnianej balustrady przechodziło się obok trzech pokoi gościnnych do części sypialnej budynku. Wcześniej jednak można było przejść do prawego skrzydła, gdzie znajdowały się pokoje dla mamsell (głównej gospodyni) oraz dla pokojówek i innych osób ze służby, które nie dochodziły do pracy ze wsi, lecz zostały tu zatrudnione z innych odległych miejscowości. Tam też było jedno niewielkie mieszkanko – ewntualnie dla kogoś dorosłego z rodziny. Lewe skrzydło pałacu na pierwszym piętrze to przede wszystkim sypialnie dla członków rodziny dziedzica. Sam dziedzic z żoną miał dwa oddzielne pomieszczenia (nie tylko na wypadek kłótni… było to niegdyś w zwyczaju). Bezpośrednio do sypialni rodziców przylegały pokoje dziecięce oraz olbrzymia łazienka. Cały pałac był wyposażony w centralne ogrzewanie (podłączone do gorzelni), niemniej w sypialniach były dodatkowo piękne piece kaflowe. W lewym skrzydle od strony parku miała swoje niewielkie mieszkanie z balkonem domowa nauczycielka, pani Elsner. Córki dziedzica: Ute i Felicitas chodziły najpierw do wiejskiej szkoły, ale później prywatna nauczycielka miała przygotować je do nauki w gimnazjum – lekcje odbywały się przede wszystkim w małej altanie na pierwszym piętrze.

Piwnica oprócz nowocześnie wyposażonej kuchni miała też kilka różnych chłodnych pomieszczeń (spiżarni) na zapasy żywności. Klasycznych lodówek jeszcze wtedy nie było. W zewnętrznej części parku (pn.-zach.) w kierunku lasu znajdowała się tzw. lodownia. Była to głęboka piwnica, do której wchodziło się przez niewielkie półkoliste wejście wykonane z cegieł. W piwnicy tej gromadzono przez cały rok na przekładanej warstwie z torfu i słomy grube bryły lodu. Codziennie przynoszono do kuchni w wiadrze kilka bryłek do schładzania produktów żywnościowych – szczególnie latam było to bardzo konieczne. Zapasy lodu uzupełniano zimą, przywożąc go saniami przez las z Jeziora Kopalińskiego.

Jedno z pomieszczeń piwnicy spełniało warunki na korzystne przechowywanie wina i w nim też to urządzono winiarnię. Według relacji byłych mieszkańców pałacu nie było w nim żadnych tajemnych przejść, ani zamurowanych pomieszczeń, kryjących cenne skarby…

Rozległy ogród warzywny znajdował się w pn.-wsch. części w kierunku lasu. Rosło tam też kilka drzew i krzewów owocowych, leszczyna, krzewy bzu. W Jackowie na polu uprawiano co roku szparagi – zaopatrywała się w nie nie tylko cała rodzina i znajomi – także większe ich ilości odstawiano co roku na zamówienie do Lęborka i do Łeby.

Za sadem w bezpiecznym miejscu znajdował się piec chlebowy, drugi podobny był dla mieszkańców wsi w pobliżu szkoły.

W lesie na wrzosowiskach oraz przy wydmach doświadczony pszczelarz ustawił pasieki – także i część miodu sprzedawano.

Z dziedzińca pałacowego wyjeżdżało się przez bramę na obszerne podwórze majątkowe, wokół którego skupione były zabudowania gospodarcze. Na teren majątku można było wjechać przez cztery różne bramy. Drogi dojazdowe były wybrukowane, droga prowadząca przez wieś była piaszczysta. Po prawej stronie kompleksu gospodarczego była gorzelnia i obora.

Bezpośrednio za gorzelnią Franz Fließbach wybudował nowoczesny tartak, który był jeszcze czynny w pierwszych latach po II wojnie światowej. Za duże stado owiec i utrzymanie owczarni odpowiedzialny był do 1945 roku przeszkolony w tym zawodzie owczarz Georg Dornau i dwóch jego pomocników. W stajniach końskich oprócz koni pociągowych było specjalne pomieszczenie dla koni rasowych, które były wielką pasją Günthera Fließbacha. W pn.-zach. części obejścia znajdował się częściowo masywny budynek magazynu.

Po lewej stronie w kierunku południowym była stodoła, świniarnia i stajnia. Druga stodoła stała bezpośrednio na polu w kierunku Kierzkowa.

Fließbach specjalizował się w uprawie kartofli i żyta. Do niego należał też Jackowski Młyn w lesie w kierunku do Kopalina, ale oddał go w dzierżawę – oraz bezpośrednio przy Jeziorze Kopalińskim folwark Daniewice.

Odnośnie gęsi Günther Fließbach wspominał ze swego dzieciństwa następującą historię:

Któregoś dnia gęsi na podwórzu majątkowym zjadły jakieś resztki z gorzelni, które były nasączone alkoholem. Gęsi chwiały się bardziej aniżeli zazwyczaj i nie potrafiły się utrzymać na nogach. Wszyscy myśleli, że to jakaś choroba i podjęto decyzję, że skoro już nie można uratować mięsa, to przynajmniej trzeba gęsi przed ich zaszlachtowaniem oskubać. Te jednak po jakimś czasie oprzytomniały i … teraz trzeba było je zaszlachtować nagie, bez pierza!

Hodowla gęsi dla mieszkańców całego Pomorza miała wielkie znaczenie, była ona regularnym i niezłym źródłem dochodów. Gęsi wypasano od późnej wiosny do końca lata na łąkach i pastwiskach. Już we wrześniu częściowo je sprzedawano. Pozostałą część przez około sześć tygodni podtuczano kartoflami i drobnymi kawałkami brukwi i buraków cukrowych – na koniec także ziarnem z owsa. Gdy gęsi osiągnęły wagę 5-6 kg najpierw je skubano, a po ubiciu sprzedawano za około 5-6 marek – na przełomie XIX/XX wieku kilogram gęsiny kosztował przeciętnie 1 markę. Natomiast same mięso z piersi było podwójnie droższe, najczęściej wędzono je. Sadło przetapiano z cebulą, majoranem i tymiankiem i przechowywano przez całą zimę w chłodnej piwnicy w kamiennych garnkach. Specyjał ten nazywano flum – chleb posmarowany flumem był typowym przysmakiem pomorskim. Świeżą krew z gęsi bezpośrednio po ich ubiciu wykorzystywano do przyrządzanai tzw. czerniny, natomiast wątróbki (po utuczeniu gęsi bardzo duże!) do pasztetu. W pierwszy dzień Bożego Narodzenia na śniadanie krojono w cieniutkie plasterki uwędzoną na drewnie bukowym pierś z gęsi…

Zaledwie kilkaset metrów od Jackowa po prawej stronie leśnej drogi do Biebrowa w 1834 roku wyznaczono dla Jackowa miejsce na cmentarz. Ogrodzono go olbrzymimi kamieniami polnymi. Po lewej i po prawej stronie chowano zmarłych ze wsi, na wprost placu wyznaczono kwaterę dla zmarłych z rodziny Fließbach. Miejsce to otoczone było świerkami. Typową rośliną był fioletowo kwitnący bluszcz cmentarny oraz krzewinki tuji. Grób Franza Fließbacha zdobił czarny marmurowy pomnik. Inne groby miały kamienne płyty, najczęściej jednak metalowe krzyże – niektóre także metalowe ogrodzenia. Nie jest tam pochowany żaden z poprzednich właścicieli Jackowa, ponieważ wcześniej nie było w tym miejscu cmentarza.

Po grobach zmarłych Fließbachów nie pozostał już żaden ślad, miejsce to zarosło krzewami i drzewami. W niektórych tylko miejscach po lewej i po prawej stronie widoczne są pozostałości po grobach innych mieszkańców wsi.

W okolicach majątku moich rodziców (rodzina Franza Fließbacha w Jackowie) znajdowało się urocze kąpielisko Łeba. Zrobiło się ono bardzo znane poprzez szkołę lotów szybowcowych na Wydmie Lońskiej. Owa wydma, jedna z nielicznych nie porośniętych roślinnością wydm ruchomych na Pomorzu, a więc jeszcze „biała wydma”, była celem wypadów dla wielu mieszkańców miast, którzy z utęsknieniem szukali ciszy i spokoju – a były one na tym rozległym obszarze jak zaklęte, nie przeszkadzali nawet szybujący w powietrzu. Łebę jako cel urlopu i studiów cenili szczególnie artyści malarze.

Mój tato niechętnie chciał jeździć z nami do Łeby, szczególnie wtedy, gdy trzeba było bryczką grzęznąć po piaszczystych drogach wśród naszych sosnowych lasów. Nawet naszym ulubionym czterokonnym zaprzęgiem nie dał się tam namówić na wyjazd. Miał na to bardzo proste usprawiedliwienie: po co jeździć aż do Łeby, kiedy mamy pod nosem własną plażę i własny domek na niej – i to wszystko zaledwie 6 km od domu!  Tato robił wyjątek tylko szczególnym gościom, którym koniecznie chciał zaoferować wędzone węgorze z Jeziora Łebskiego – nigdy więcej nie udało mi się skosztować tak wspaniałych jak te.

Nie mogliśmy sobie wyobrazić życia bez naszego domku na plaży. Latem każdego popołudnia stał przed pałacem wóz plażowy lub osiodłane konie, zależnie od tego, ile osób danego dnia miało ochotę na przejażdżkę nad morze.

Mój dziadek kazał wybudować pośród lasów sosnowych tę bardzo prostą konstrukcję szkieletową, ale jednocześnie bardzo przytulny domek w 1860 roku, ponieważ lekarz zalecił mu jak najbliższy kontakt z powietrzem nadmorskim ze względu na jego przewlekłe zapalenie oskrzeli. W ten oto sposób był on prawdopodobnie pierwszym właścicielem domku letniskowego na całym wybrzeżu Pomorza Wschodniego. Budynek ten posiadał pięć izb i jedną kuchnię. Do plaży było stamtąd tylko trzy minuty drogi. Dla przyszłych pokoleń było to niewątpliwie źródło wielkiej radości. Ileż to przyjaciół i krewnych szukało tam odpoczynku i też go znalazło! Prawdziwa idylla – z roku na rok coraz bardziej to docenialiśmy, bowiem hałas na świecie nabierał dużych rozmiarów.

Gdyby Rosjanie w marcu 1945 roku nie rozwalili naszego domku, mógłby on jeszcze długo służyć zdrowym i chorym jako miejsce do odpoczynku. Jego ściany były wybudowane z solidnych cegieł, wypalanych we własnym zakresie. Rosjanie wykorzystali je jako materiał budowlany (razem z cegłami z rozwalonych zabudowań gospodarczych) do utworzenia umocnień na wydmach, ponieważ obawiali się wylądowania na pomorskim wybrzeżu armii bałtyckiej – cóż za obłęd! Ponadto Rosjanie zaminowali morze i nadal krążyły w nim radzieckie łodzie podwodne.

Nasz rodzinny majątek – dzisiaj polskie gospodarstwo –  tej tak bardzo rozpowszechnionej w powiecie lęborskim rodzinie, był jedyną posiadłością położoną bardzo blisko morza. Nic dziwnego, że i nawet „dalsza” rodzina myślała o odwiedzinach u nas. Szczególnie w niedzielę zbierał się pokaźny krąg rodzinny.

Do moich najwcześniejszych wspomnień z okresu dzieciństwa zaliczam nasz wóz plażowy – wehikuł jeszcze z czasów dziadków, w którym było miejsce dla 9 osób. Wóz był dość wysoki, jego ściany były uplecione ze słomy, siedzenia pokryte czarną ceratą, które w słońcu robiły się bardzo gorące i śliskie. Podczas kołyszącej jazdy po wyboistej leśnej drodze trzeba było porządnie uważać, by nie wypaść z wozu. Jakaż szkoda, że tego muzealnego eksponatu już nie ma, ale wymagania na wygodę szybko rosły. Na wóz wchodziło się po małym rozkładanym, zrobionym z żelaza schodku – nam dzieciom wydawało się to niesamowicie wysoko.

Nad morze jechaliśmy przez las, przez folwark Daniewice, który mój ojciec oddał w dzierżawę, a stąd już tylko po piaszczystej drodze. „Arkę Noego” musiały ciągnąć cztery konie. Tak było do czasu, gdy doczekaliśmy się pierwszego auta – w 1905 roku mój ojciec kupił opla, dzisiaj powiedziałoby się, że był to prototyp samochodu.

W środku lata podczas żniw ojciec był zajęty pracami na polu i dojeżdżał do nas na koniu dopiero pod wieczór. Na plażę zawoził nas nasz woźnica Friedrich. Był on wszystkich nas dzieci wielkim przyjacielem, ileż to czasu spędzaliśmy u niego w stajni, gdzie tak wspaniale pachniało końmi i wyrobami ze skóry. Friedrich tak naprawdę to nazywał się Julius, ale wszyscy nazywali swoich woźniców friedrichami, tak więc było też i u nas.

Przed odjazdem spod pałacu panowała zawsze wielka wrzawa. Nasza mama była bardzo bojaźliwa i w każdym koniu widziała tylko „dzikie zwierzę”. Koniom na pewno nie było łatwo, spokojnie ustać w miejscu, aż wreszcie cały prowiant i dzieci usadowią się na wozie. Wóz ruszał za każdym razem wielkim podskokiem, kilka ostrych zakrętów i wreszcie opuściliśmy majątek. Stukot końskich kopyt jeszcze i dzisiaj dzwoni mi w uszach. Ogumione bryczki i resory nastały dopiero później.

Gdyśmy dotarli do folwarku, przed nami znajdowało się Jezioro Kopalińskie. To w tym miejscu w 1921 roku musiał wylądować ze względu na brak paliwa znany lotnik Wolfgang von Gronau i nagle to małe, ukryte w lesie jezioro pozbyło się swej anonimowości. Von Gronau ugościliśmy w naszym pałacu, został u nas tak długo, aż jego samolot był sprawny do ponownego lotu.

Przed lasem, który otaczał nasz plażowy domek, była spora wydma, którą mój ojciec sprzedał państwu w 1895 roku. Było to 500 ha porośniętych sosnami – te były niewielkie i nie stanowiły większej wartości. Owa wydma zagrażała folwarkowi zasypaniem. Państwo przeznaczyło na zalesienie tego piaszczystego terenu sporo środków finansowych, ale w ten sposób uchroniono przed zniszczeniem spore połacie pól i łąk. Ojciec mój zarezerwował tu dla siebie prawo do polowań – w 1918 roku było w naszych lasach dużo zwierzyny płowej. Ojciec mógł też nadal korzystać z drogi prowadzącej do morza, o którą państwo zobowiązało się troszczyć. Było to w tym czasie trudne zadanie na tym piaszczystym podłożu – utwardzenie drogi nigdy długo nie przetrwało i już wkrótce koła wozu na nowo grzęzły w piachu i kręciły się w miejscu jak żarna. Zalesienie wydmy było bardzo pożyteczne, ale od tego momentu zniknął na zawsze w słońcu śnieżnobiały widok rozległego piaszczystego terenu. Po 40 latach sosenki osiągnęły wysokość dorosłego człowieka i przejeżdżało się drogą obok nich jak przez zagajnik sosnowy.

Na najwyższym punkcie wydmy dzieci musiały zsiąść z wozu, by ulżyć koniom. Tylko w głowie mruczeliśmy z niezadowolenia, na zewnątrz milczeliśmy jak grobowce. Po przybyciu na miejsce jako pierwsze musieliśmy nazbierać chrustu – także i to nam nie pasowało. Najchętniej pobieglibyśmy natychmiast na bosaka na plażę, by sprawdzić, czy woda jest ciepła czy zimna! Na zachód od domku były gąszcza, nazywaliśmy je „puszczą” – nikt tamtędy nigdy nie przechodził, my znajdowaliśmy tam sporo chrustu na wieczorne ognisko.

Już na wydmie wciągaliśmy nosami głęboko ten fascynujący zapach morza. Wielkie podniecenie panowało wśród nas podczas pierwszej jazdy po przerwie zimowej. Czasami gdy leśniczy zameldował zimą szczególnie wysoką barierę lodową na morzu, wolno nam ją obejrzeć. Było to dla nas prawdziwe święto! Gdy pierwszy raz latem otwieraliśmy drzwi naszego domku, owiewał nas typowy zaduch, ale już po porządnym wietrzeniu szybko znikał. Nas dzieci wszystko tu interesowało, przeżywaliśmy przyrodę wszystkimi zmysłami. Urok samotnej plaży i pocieszenie ze strony natury udało się nam zachować na wiele przyszłych lat.

Z uzbieranego chrustu przygotowywaliśmy duże ognisko. Rozpalaliśmy je każdego wieczora, by uchronić się przed plagą komarów. A był to chyba jakiś szczególny gatunek, wszędzie ich było pełno, wciskały się pod ubranie i niesamowicie gryzły. Dym z ogniska trzymał je na dystans. Przed domkiem stał drewniany stół i ławki – kolację jedliśmy zawsze na świeżym powietrzu. Muszę z dumą stwierdzić, że ani jednego razu nie doszło do zajęcia otoczenia ogniem. A w pobliżu był przecież las i tylko las. Ojciec mój, a później i mój brat bardzo zwracali na to uwagę. Na miejscu nie było wody pitnej, przywoziliśmy ją z majątku w bańkach na mleko. Za domkiem była jakaś stara, zarośnięta, tajemnicza studnia, w której żeśmy podejrzewali znaleźć tylko ropuchy.

Gdy czytałam powieść Simone de Beauvoir „Die Mandarine von Paris”, ożyły we mnie wspomnienia o życiu na pomorskiej plaży. Bohaterka opowiadała o swym pobycie nad brzegiem Jeziora Eries w Kanadzie, gdzie wraz ze swym amerykańskim przyjacielem udała się na odpoczynek do samotnej myśliwskiej chaty.”

(Tekst wykorzystano za wiedzą i zgodą rodziny Fließbach. Autorka tekstu, Erika Gollert-Hansen, z domu Fließbach – urodziła się 29 lipca 1893 roku w Jackowie. Tłumaczenie z niemieckiego: Irena Elsner.)

Zawierucha wojenna pomieszała losy milionów ludzi różnych narodowości z różnych zakątków świata. Po 116 latach rodzina Fließbach musiała opuścić Jackowo. Podczas ucieczki przed Armią Czerwoną mieli oni więcej szczęścia aniżeli ich krewni z sąsiednich majątków. Udało im się uniknąć w Jackowie bezpośredniego spotkania z czerwonoarmistami. Zaledwie kilka dni przed zjawieniem się Rosjan w ich majątku, trafili szczęśliwie do portu w Gdańsku. Günther Fließbach musiał pozostawić swoich najbliższych na pokładzie i zgłosić się do oddziału gdańskiego volkssturmu, ale już po kilku dniach udało mu się z Helu statkiem rybackim dotrzeć do swej rodziny. Załoga okrętu, którym płynęła ciężarna żona Fließbacha z dwiema córkami, jej matka, która akurat przebywała w odwiedzinach w Jackowie  oraz ich domowa nauczycielka – była polska. Niemiecki kapitan tego statku był tak bardzo pijany, że nie był w stanie właściwie manewrować. Okręt został ostrzelany. Załodze udało się naprawić wyrządzone szkody. Po dłuższym postoju w Rostoku statek otrzymał nowego kapitana i rejs był kontynuowany do Flensburga. Cała podróż trwała trzy tygodnie – trzeba było omijać miny i łodzie podwodne. Rodzina Fließbach otrzymała zakwaterowanie u pewnego gospodarza w niewielkiej miejscowości Kalleby w Schleswig-Holstein. Tu też dołączył Günther Fließbach. Pani Ada Fließbach trafiła następnie do swej znajomej do Hamburga, gdzie w październiku 1945 roku przyszła na świat ich czwarta córka – Gabriele.

Słupsk – nie ma wiele wspólnego z rolnictwem, ale z rodziną Fließbach z Jackowa, tak.

Konrad Albrecht Wilhelm Fließbach był ósmym dzieckiem Wilhelma i Franziski Fließbach z Jackowa. Urodził się 1 grudnia 1863 roku w Jackowie. Jego o dwa lata starszy brat Franz Wilhelm przejął w 1892 roku ich rodzinny majątek. Konrad Fließbach studiował prawo i został sędzią w Słupsku – tam też mieszkał ze swoją rodziną. Konrad poślubił 17 listopada 1900 roku Alice Stampe (ur. 6 czerwca 1876 roku w Świeciu n/Wisłą). Jej rodzice byli właścicielami majątku w okolicach Tczewa. Konrad Fließbach brał udział w I wojnie światowej w szeregach landwery w randze kapitana. W wyniku obrażeń wojennych zmarł 10 czerwca 1918 roku w Słupsku. Jego żona zmarła w 1956 roku. Małżeństwo Fließbach miało dwóch synów:

1.Wilhelm Arthur Robert Karl Fließbach, ur. 4.XII.1901 r. w Słupsku.

2. Horst Fließbach, ur. 17.VIII.1910 r. w Słupsku, poległ 6 października 1943 r. w Związku Radzieckim.

Wilhelm Arthur Robert Karl Fließbach (1901-1971) – 11 marca 1920 roku ukończył egzaminem maturalnym gimnazjum humanistyczne w Słupsku. Na uniwersytetach w Monachium, w Tübingen oraz w Greifswaldzie studiował w latach 1920-1924 prawo i ekonomię. 30 maja 1924 roku w Szczecinie zdał egzamin państwowy z dziedziny prawa z oceną „dobry” i został aplikantem sądowym. Już 29 lipca tego samego roku ukończył swoją pracę doktorską i obronił ją ustnie przed komisją egzaminacyjną w Greifswaldzie. Drugi egzamin państwowy zdał 31 stycznia 1929 roku w Berlinie i do końca 1929 roku był asesorem w Słupsku. Od 1930 roku pracował w urzędzie miejskim w Sopocie, gdzie pełnił funkcję burmistrza tego miasta aż do 10 marca 1936 roku. Po przejęciu w Gdańsku władzy przez narodowych socjalistów Wilhelm Fließbach miał wiele nieprzyjemności na drodze służbowej, bowiem nie chciał przynależeć do NSDAP. Już w 1934 roku zarzucano mu sabotaż przeciwko gdańskiemu rządowi. Na początku 1936 roku Fließbach „własnowolnie“ zrezygnował z urzędu burmistrza. Zaproponowano mu pracę na zdegradowanym dla jego wykształcenia stanowisku w urzędzie finansowym Rzeszy w Hannoverze (do końca 1938 roku). Od 3 stycznia 1939 roku do czasu rozpoczęcia II wojny światowej był podatnikiem w urzędzie w Karlsbadzie. Przez cały okres trwania wojny został zatrudniony jako sędzia do rozpatrywania wniosków obywatelskich przy wojennej radzie Rzeszy. Pod koniec wojny trafił do amerykańskiej niewoli – zwolniono go dopiero pod koniec maja 1946 roku. Dr Wilhelm Fließbach w latach 1952-1971 był doświadczonym sędzią w Sądzie Najwyższym w Niemczech. Zmarł 17 lipca 1971 roku.

Z małżeństwa Wilhelma Fließbacha z Johanną Staehler (1915-1999) przyszło na świat dwóch synów:

  1. Holger Fließbach (1943-2003) – urodził się z kalectwem spazmowym w Berlinie podczas nocnego nalotu bombowego na to miasto. Pozostał w 80% niesprawny fizycznie. Holger studiował germanistykę i anglistykę na uniwersytecie w Monachium. Rodzice musieli przywozić codziennie swego syna do sali wykładowej na wózku inwalidzkim. Holger Fließbach opanował kilka języków obcych i został znakomitym tłumaczem. Przetłumaczył wiele pozycji książkowych z języka angielskiego, francuskiego, a także chińskiego.
  2. Torsten Fließbach (ur.1944 r. w Lęborku).

Po wojnie zamieszkał on ze swoimi rodzicami i bratem Holgerem w Monachium i mieszka tam do dzisiaj. W Monachium zdał maturę i ukończył wyższe studia techniczne. Za szczególne osiągnięcia otrzymał stypendium państwowe i zbierał doświadczenia naukowe w Kalifornii w USA. Wkrótce został pracownikiem naukowym na swej rodzimej uczelni. Od 1979 roku jest profesorem teorii fizyki na uniwersytecie w Siegen. Torsten Fließbach jest autorem podręczników fizyki.

Choczewko

Majątek Choczewko oszacowano w 1839 roku na 10 156 talarów, za tę sumę nabył je od ostatniego właściciela Franza Michaela von Macha  C a r l  G e o r g  F l i e ß b a c h – po nim 13 listopada 1858 roku majątek odziedziczył jego syn z drugiego małżeństwa Hugo Eugen Franz Fließbach.

Już w bardzo młodym wieku przejął on tu od swojego ojca doskonale funkcjonujący majątek. Przez kilka pierwszych lat zajął się dokładnym remontem pałacu po byłym właścicielu von Mach. Pałac ten przez wiele lat nie zamieszkiwał nikt bezpośrednio z rodziny Fließbachów. 17 marca 1870 roku Hugo poślubił Wilhelminę Elisabeth Rose, córkę lekarza z Lubeki. Urodziła ona się 29 sierpnia 1848 roku.

Małżeństwu już wkrótce po ślubie urodziła się córka Elisabeth. W następnych jedenastu latach przyszło w Choczewku na świat jeszcze sześciu synów.

  1. Elisabeth Mathilde Pauline ur. 10.I.1871 r. w Choczewku. W wieku 30 lat wyszła za mąż za swego kuzyna Maxa Fließbacha z Somonina.
  2. Eckhard Carl Hugo ur. 5.IV.1872 r. w Choczewku – dzierżawca domeny w Łętowie, właściciel majątku w Słajkowie, po śmierci brata Adolfa przejął po nim majątek w Prusewie i w Brzynie.
  3. Richard Carl Wilhelmur. 22.VII.1873 r. w Choczewku. Na przełomie wieków wywędrował do Pd. Afryki i nabył tam fermę w Dabelspruit/Transvaal.
  4. Gerhard Paul Franz ur. 18.VIII.1874 r. w Choczewku – przyszły dziedzic Kurowa i Choczewka.
  5. Adolf  Johann ur. 24.XI.1878 r. w Choczewku. Od swoich rodziców otrzymał majątek w Prusewie i w Brzynie. Zm. 5.XI.1911 r. w Gdańsku po pół roku małżeństwa z dwudziestoletnią Charlotte Weiss z Sopotu. Adolf i Charlotte nie mieli dzieci.
  6. Andreas Hugo Carl ur. 4.I.1880 r. w Choczewku, poległ w I wojnie światowej 22 października 1916 roku pod Somme we Francji. Andreas ożenił się 20 lipca 1909 roku w Schwerin z Elisabeth Groth. Został kupcem i razem ze swoją rodziną zamieszkał w Hamburgu. Mieli oni dwie córki: Verę (ur. 1910) i Ingried (ur.1912).
  7. Heinrich Ludwig Paul ur. 23.IX. 1882 r. w Choczewku. 12 lutego 1910 roku poślubił w Hamburgu Ernę Kuntze. Heinrich zarządzał po I wojnie światowej przez kilka lat majątkiem po swym zmarłym wuju w Jackowie. Później zamieszkał ze swoją rodziną w Berlinie.

Na mocy rozporządzenia królewskiego gabinetu z dnia 15 sierpnia 1879 roku został rozwiązany ostatecznie staut chłopski wsi Choczewko. Należący do Choczewka młyn i cztery gospodarstwa kmiece od 1845 roku były już własnością Carla Georga Fließbacha z Kurowa. Gospodarstwo należące do Mahlke zakupił w 1862 roku Hugo Fließbach i przyłączył je do obszaru swego majątku rycerskiego.

W 1891 roku Hugo odkupił od swego brata Paula z Kurowa tamtejszy majątek. Od 1885 roku należało do niego też Prusewo, a od 1889 roku też i Brzyno – odziedziczył je po swym wuju von Wittke.

Hugo Fließbach był znakomitym rolnikiem. Był znany i aktywny nie tylko w powiecie lęborskim, ale i na całym Pomorzu. W październiku 1891 roku przyznano mu tytuł królewskiego doradcy ekonomicznego, a w 1911 roku pełnił funkcję krajowego radcy ekonomicznego w okręgu koszalińskim.

Jego jedyna córka Elisabeth po wyjściu za mąż zamieszkała w Somoninie, syn Richard wywędrował do Afryki, dwóch synów zmarło w bardzo młodym wieku, Heinrich zdecydował się na życie w mieście. Na ojcowiźnie pozostał Eckhard i Gerhard. Ojciec zapewnił swym synom bogatą przyszłość w rolnictwie.

Hugo Fließbach zmarł 7 stycznia 1921 roku w Choczewku w wyniku zakażenia krwi. Na pogrzebie oprócz bardzo licznej rodziny zjawiły się też delegacje od władz i różnych organizacji okręgowych. Był on pierwszym z rodziny Fließbach, którego pochowano na niewielkim cmentarzu w Choczewku. Jego grób zdobił pomnik z czarnego marmuru i pozłacanym napisem.

W pałacu pozostała wdowa po Hugo Fließbach oraz niewielka liczba służby. W odwiedziny przyjeżdżały regularnie dzieci z wnukami. Majątek pozostał nadal własnością rodziny, odziedziczył go syn Gerhard, który od 1911 roku był właścicielem Kurowa. – Nad pracami w rolnictwie czuwali bezpośrednio doświadczeni zarządcy (m.in. Mentzel). W latach 30-tych XX wieku Choczewko oraz pozostałe majątki Fließbachów w powiecie lęborskim stały na bardzo wysokim poziomie. Po śmierci pani Fließbach w ich posiadłości nie pozostał nikt z bezpośredniej rodziny. Pałacem opiekowała się pewna Kaszubka mamsell, która traktowana była jak członek rodziny – po wojnie trafiła ona w okolice Lipska.

Wybuch II wojny światowej przyniósł ze sobą dla wielu właścicieli majątków powołania na wojnę. Stało się konieczne, zatrudniać zastępców, rozważnych zarządców, o ile pozwalały na to okoliczności wojenne. Trzech synów Gerharda Fließbacha z Kurowa zostało powołanych na wojnę, także Klaus.

Gdy Klausa w 1943 roku zwolniono z wojny do cywila ze względu na trwałe kalectwo (jego całe prawe ramię łącznie z dłonią było bezwładne), jakiego doznał podczas walk na froncie we Francji, ojciec powierzył mu obowiązki zarządzania majątkiem w Choczewku.

Klaus był trzecim dzieckiem Evy i Gerharda Fließbacha z Kurowa. Urodził się 29 października 1912 roku w Kurowie. Podobnie jak wszyscy synowie właścicieli majątków i on szybko zdobył doświadczenie w rolnictwie, które później ugruntował wykształceniem rolniczym i praktykami zawodowymi w kilku innych majątkach na Pomorzu.

W 1943 roku Klaus poślubił Mariannę Ebert. Dość huczne wesele – jak na czasy wojny – w towarzystwie wielu krewnych odbyło się w Zehdnick k/Berlina. 2 marca 1944 roku przyszedł na świat syn Eckhard – wielka radość w rodzinie, a szczególnie dla dziadka Gerharda z Kurowa, że doczekano się męskiego potomka.

Szczęście rodzinne młodych Fließbachów nie trwało jednak długo. Także i dla nich życie od marca 1945 roku nabrało ponurego odcienia. Marianne wybrała się z synkiem w lutym do swoich rodziców w okolice Berlina. O marcowych wydarzeniach w Choczewku opowiada poniższa relacja. Są to fragmenty wypowiedzi Berthy von Bieler z powiatu grudziądzkiego. Podczas jej ucieczki w kierunku Gdyni przebywała ona ze swoim mężem przejściowo w pałacu w  Choczewku. Pani von Bieler zapisała swe przeżycia 1 lutego 1951 roku, znajdują się one w całości w Archiwum Państwowym w Bayreuth/Bawaria.

„(…) 7 marca trafiliśmy do Choczewka, do majątku należącego do Gerharda Fließbacha z Kurowa. W tym czasie gospodarzył tu jego syn, Klaus Fließbach, który podczas walk we Francji w wyniku ciężkiej rany nabawił się trwałego kalectwa i został inwalidą wojennym. Młodej pani Fließbach już tu wtedy nie było, wyjechała ona ze swym rocznym synkiem Eckhardem do swych rodziców w okolice Berlina. 9 marca już w przygaśniętym nastroju obchodziliśmy w pałacu w Choczewku 69 urodziny mojego męża. W niedzielę 11 marca przed drzwiami stali już pierwsi Rosjanie. Wymierzyli na nas swoje karabiny i domagali się złota i zegarków – gdy tych ostatnich się pozbyliśmy, Rosjanie trochę złagodnieli. Wieczorem hucznie tu świętowali: dużo sznapsu, kobiety i strzelanina. Miejscowy ogrodnik zranił pewnego Rosjanina i w obawie przed zemstą razem ze swoją całą rodziną popełnił samobójstwo. Młodego Fließbacha czerwonoarmiści zmusili, by ten z nimi razem świętował. Nas pozostawili tego wieczora w spokoju. Następnego dnia po południu zjawili się w pałacu w Choczewku dwaj radzieccy oficerowie GPU. Jeden z nich mówił dobrze po niemiecku. Najpierw roztrzaskano nasze radio i splądrowano wszystkie szafy z ubraniami. Dużą walizkę mojego męża upchali łupem. Rosjanin zwrócił się do mnie, bym spakowała dla Fließbacha i dla mojego męża trochę bielizny i jedzenia na kilka dni, ponieważ muszą się udać na przesłuchanie do Żelazna.

Fließbach zjawił się jeszcze raz następnego ranka, by pożegnać się ze swoim rodzicami w Kurowie. Opowiedział mi, że w areszcie traktują ich dobrze, mają tam światło, dostali też koce i papierosy. Przesłuchanie było pobieżne, skierowano ich do Słupska i tam też musi się on ponownie zjawić. To była też ostatnia wiadomość o moim mężu (…).”

Jest to również jedna z nielicznych cennych informacji o jednym z ostatnich dni życia Klausa Fließbacha. Jego los pozostał dla rodziny zagadką na wiele, wiele lat. Klaus zjawił się potajemnie na krótko u swych rodziców w Kurowie. Zabrał kilka drobiazgów i prowiant na drogę, tłumacząc rodzicom, że musi stawić się w Słupsku. Wyszedł z ich domu tylnym wyjściem w kierunku ogrodu i kurników i nikt go więcej z rodziny nie widział żywego. Najprawdopodobniej jednak potwierdziło się jedno z przypuszczeń o jego losie, że uciekł z więzienia z Żelazna i miał zamiar przedostać się do Rzeszy do swej żony i synka. Fließbach zobrazował pani von Bieler i swoim rodzicom łagodne traktowanie w areszcie, by ich niepotrzebnie nie martwić. W kilka godzin po jego pożegnaniu słychać było koło Kurowa strzały. Pod Choczewkiem znaleziono dwóch zabitych mężczyzn. Obawiano się, że któryś z tych strzałów mógł też dotyczyć gdzieś Klausa. W 1995 roku dwóch byłych mieszkańców Choczewka na zjeździe dawnych mieszkańców powiatu lęborskiego spotkało wdowę po Fließbachu i jako świadkowie naoczni bardzo ważnego wyderzenia opowiedzieli jej następującą historię: Klausa Fließbacha widziano jeszcze kilkakrotnie przez kilka tygodni w okolicy Kurowa i Choczewka po tym, gdy pożegnał się ze swoimi rodzicami. Zjawiał się on najczęściej nocą przed drzwiami lub oknem mieszkańców wsi i prosił o jedzenie (znane są nazwiska tych rodzin). W tym czasie jego ojciec już nie żył, matka z siostrą uciekły ze wsi, wszędzie panoszyli się radzieccy żołnierze. Pod koniec kwietnia 1945 roku ci dwaj mężczyźni znaleźli ciało nieżywego już Klausa Fließbacha tuż za Kurowem, na skraju żwirowni, skąd zaopatrywano się w okolicy w piach. Młody przyszły dziedzic Choczewka nie miał na sobie widocznych ran ani oznak przemocy. Jego zwłoki można było bez problemu zidentyfikować. W kieszeni spodni miał chusteczkę ze swoim monogramem, na nogach gumowce o rozmiarze 43, które, jak się później okazało, dostał od swoich rodziców w prezencie na ostatnie Boże Narodzenie – w dłoni miał zaciśnięte małe nożyczki do paznokci. Czyżby posłużyły one mu do otwarcia ampułki z trucizną, którą w tamtych czasach wiele osób miało przy sobie na trudną godzinę? Mężczyźni pochowali K. Fließbacha w tym samym miejscu, gdzie go znaleźli. Do tej pory nie mieli okazji nikomu z  rodziny opowiedzieć tej historii. Nie byli też pewni, czy rodzina Fließbach już wcześniej od innych osób nie dowiedziała się o tym wydarzeniu. Dokładny opis i szkic pozwolił ustalić po  wielu latach miejsce, w którym znajduje się zapomniany grób Klausa Fließbacha.

Słajkowo, Łętowo, Prusewo i Brzyno to majątki, których zarządzanie przyszło w udziale najstarszemu synowi Hugo Fließbacha, był to: Eckhard Carl Hugo Fließbach.

Eckhard Fließbach urodził się 5 kwietnia 1872 roku w Choczewku. Podczas I wojny światowej był kapitanem landwery oraz dowódcą Kompanii Oddziałów Piechoty ze Sławna. Przyznano mu Żelazny Krzyż II i I Klasy. 31 sierpnia 1902 roku ożenił się Eckhard z Edith Wilhelmine Oehlrich (ur. 9. lutego 1882 roku w Rydze). Była ona córką bardzo bogatego fabrykanta Alfreda Ferdinanda Oehlricha z Rygi oraz jednocześnie właściciela majątku Białuty. W 1905 roku Oehlrich sfinansowaö w Białutach w całości budowä wiejskiego ewangelickiego kościoła. Rodziny te były już przed laty ze sobą spokrewnione, ponieważ Oehlrich ożenił się w 1878 roku z Hedwig von Wittke z Przebendowa, a jej matką była Auguste Fließbach z Kurowa.

Zanim wybuchła I wojna światowa Eckhard Fließbach został właścicielem majątku w Słajkowie. Tam urodziła im się dwójka najstarszych dzieci:

  1. Karin Hedwig, ur. 22.VI.1905 r. w Słajkowie. W 1927 roku wyszła za mąż za nauczyciela Fritza Poedtke z Białogóry i zamieszkała tam z nim w służbowym mieszkaniu w budynku szkolnym. Państwo Poedtke mieli dziewięcioro dzieci:

1)       Katja Elisabeth, ur. 1927 roku;

2)       Friederike Christine, ur. 1929 roku;

3)       Gida, ur. 1930 roku;

4)       Neidhardt, ur. 1931 roku;

5)       Halgerd, ur. 1934 roku;

6)       Edith, ur. 1935 roku;

7)       Eckhard, ur. 1938 roku;

8)       Heinrich, ur. 1939 roku;

9)       Friedrich, ur. 1942 roku.

Wszystkie dzieci urodziły się w Białogórze.

  1. Hugo-Hagen, ur. 7.XII.1906 r. w Słajkowie, w 1938 roku zginął tragicznie w wypadku motocyklowym na przejściu kolejowym w Lublewku.

Od 1 lipca 1906 roku majątek w Łętowie przejął skarb państwa i prawie wszystkie zabudowania gospodarcze łącznie z pałacem zostały odnowione na koszt państwa (Hugo Fließbach z Choczewka był w zarządzie Związku Rolniczego). Jeszcze w tym samym roku majątek Łętowo wydzierżawił Eckhard Fließbach  i we wrześniu 1909 roku przeprowadził się tam ze swoją rodziną do gruntownie wyremontowanego pałacu – nadal jednak pozostał też właścicielem Słajkowa.

W Łętowie przyszły na świat kolejne dzieci państwa Fließbach:

  1. Marion Hertha, ur. 27.X.1910 r. w Łętowie. Wyszła za mąż za Węgra Beni Molnara i w 1947 roku wywędrowała z nim do USA.
  2. Gerda, ur. 13.II.1913 r. w Łętowie. Zamieszkała później w Kanadzie. Jej wielką pasją było jeździectwo. Gerda nie wyszła za mąż.
  3. Hans-Jürgen, ur. 7.VII.1915 r. w Łętowie, poległ w sierpniu 1941 roku w Związku Radzieckim. Hans-Jürgen i Rosemarie Fließbach mieli jednego syna o tym samym imieniu, co jego ojciec: Hans-Jürgen (ur. 1941 r.) – po wojnie zamieszkał w Kanadzie.
  4. Carl-Heinz, ur. 7.IX.1917 r. w Łętowie, zm. w lipcu 1918 r. w Łętowie.
  5. Eckhard- Hubertus, ur. 4.I.1920 r. w Łętowie. W czasie II wojny światowej od 1944 roku uznano go za zaginionego podczas starć wojennych pod Rzymem, później uznano go za poległego. Eckhard-Hubertus nie był żonaty.

Po śmierci swego ojca 7 stycznia 1921 roku Eckhard Fließbach odziedziczył dwa majątki rodzinne w Brzynie i w Prusewie.

Brzyno (dawniej Brzyn, niem. Reckendorf) położone jest 500 m od pn.-zach. brzegu Jeziora Żarnowieckiego. Wieś ta była najstarszym majątkiem (od 1284 roku) należącym do rodziny von Wittke, wywodzącej się z Przebendowa. W 1635 roku Georg Wittke sprzedał swój spadek rodzinie von Krockow. Od końca XVIII wieku była to już własność rodziny von Reck, od której nazwiska pochodziła nazwa Reckendorf. W 1872 roku majątek ten po swym wujku von Reck odziedziczył Benjamin von Wittke z Przebendowa – nie zamieszkał on jednak w Brzynie, nadal pozostał w Przebendowie, gdzie już od 1844 roku był żonaty z Auguste Fließbach z Kurowa i od 1849 roku był właścicielem Przebendowa. Na pocz. XX wieku dobra w Brzynie i w Prusewie przeszły w spadku na Hugo Fließbacha z Choczewka, a po jego śmierci odziedziczył je właśnie Eckhard.

Prusewo położone jest 29 km na pn.-wsch. od Lęborka, przy drodze Brzyno – Prusewo – Słuchowo. Prusewo i Brzyno do 1920 roku należały do pow. wejherowskiego (dawniej Prusy Zachodnie). 3 września 1920 roku na mocy rozporządzeń Traktatu Wersalskiego komisja z Oliwy ustanawiająca nowe granice państwa przydzieliła oba majątki Fließbacha do granic niemieckiego państwa, a administracyjnie do powiatu lęborskiego.

W Prusewie Eckhard Fließbach rozbudował pałac, urządził mieszkania dla administracji, wybudował nowy magazyn, gorzelnię, fabrykę płatków kartoflanych i tartak. Ponadto przebudował świniarnię i oborę.

Według relacji potomków Eckhard Fließbach zmarł w Berlinie 1 maja 1940 roku w wyniku zatrucia pokarmowego (małżami). Dobra rodzinne odziedziczyła jego żona Edith.

Lędziechowo – zakupił w 1849 roku Carl Georg Fließbach od Valentina Lisco. Majątek ten przejął od 30 listopada 1849 roku jego najstarszy syn Karl Ernst Heinrich Fließbach. Urodził on się 7 maja 1822 roku w Kurowie, ochrzczono go w kościele w Osiekach 26 czerwca 1822 roku. 8 stycznia 1852 roku Karl ożenił się w Gdańsku – jego żoną została Blanka Katharina Fischer (ur. 9 czerwca 1825 r. w Gdańsku, zm. 11 stycznia 1893 r. w Lędziechowie). Jej rodzice byli w Gdańsku zamożnymi browarnikami, a dziadek Ignatius Joseph Fischer był radcą w gdańskim urzędzie.

Fließbachowie z Lędziechowa mieli tylko jedno dziecko. Ich syn Georg Karl Peter Heinrich Fließbach. Urodził się on po 12 latach małżeństwa 13 września 1864 roku w Lędziechowie. Jego żoną została w 1891 roku Elisabeth Ida Emma Agnes von Sydow (ur. 20 stycznia 1869 roku w Poznaniu) – jej rodzice mieli majątek w powiecie słupskim. Georg i Elisabeth mieli siedmioro dzieci:

1. Karl-Georg – ur. 6 grudnia 1892 r. w Lędziechowie, poległ 15 kwietnia 1945 r. w Wernsdorf k/Gery. Porucznik I Regimentu Huzarów w Berlinie, w czasie I wojny światowej odznaczony Żelaznym Krzyżem II i I Klasy.

2. Elisabeth (Elsa) Blanka Agnes Helene – ur. 13 marca 1894 r. w Lędziechowie, od 14 września 1920 roku żona kapitana Olofa von Ehrenkrook. Ich jedyny syn zginął na wojnie 9 lutego 1945 roku.

3. Irmengard Katharina Agnes – ur. 21 stycznia 1896 roku w Lędziechowie, od 14 września 1920 roku żona porucznika Haralda von Ehrenkrook (do 1945 roku dzierżawcy Strzeszewa, rodzinnego spadku Fließbachów). Obie siostry Else i Irmengard poślubiły tego samego dnia dwóch braci…

4. Ursula Agnes Katharina – ur. 25 sierpnia 1898 r. w Lędziechowie. 10 czerwca 1921 roku poślubiła porucznika Gottfrieda Emila von Schmidt-Reissing, właściciela majątku Moenchehof w okręgu Prenzlau.

5. Kurt Wilhelm Georg – ur. 13 września 1901 r. w Lędziechowie, zm. 31 maja 1910 roku w Gdańsku.

6. Hans-Hermann Heinrich Ernst – ur. 6 lipca 1904 r. w Lędziechowie.

7. Helene Charlotte – ur. 23 stycznia 1908 r. w Lędziechowie.

Oprócz prężnie rozwijającego się Lędziechowa do Georga Fließbacha należał też od 1916 roku majątek Strzeszewo. Przez 11 lat dzierżawił go jego najstarszy syn Karl Georg, a po śmierci Georga Fließbacha w 1934 roku jego zięć Harald von Ehrenkrook.

Karl Georg Fließbach wrócił ze swoją rodziną ze Strzeszewa na majątek do Lędziechowa w 1934 roku i został jego właścicielem do 1945 roku. Na krótko przed zakończeneim wojny zginął on 15 kwietnia 1945 r.

W marcu 1945 roku na krótko przed wkroczeniem Rosjan do powiatu lęborskiego w pałacu w Lędziechowie nie było żadnych mężczyzn – spełniali oni swój obowiązek żołnierski na wojnie. W tym czasie w Lędziechowie w odwiedzinach u swej córki Nory przebywała jej matka baronowa von Ungern-Sterberg. Nora Fließbach, jej teściowa Elisabeth Fließbach, tejże córka Elisabeth von Ehrenkrook oraz baronowa von Ungern-Sterberg już od pierwszych dni marca przygotowały najważniesze rzeczy do ewentualnej ucieczki. Załadowane wozy stały gotowe do krótkoterminowego wymarszu. 9 marca 1945 roku nadeszła telefoniczna wiadomość z Łebienia, że wszyscy mieszkańcy Lędziechowa jeszcze tego samego dnia mają opuścić wieś i udać się w kierunku Gdyni. Kolumna kilku wozów wyruszyła z Lędziechowa i ze względu na bardzo złe warunki pogodowe rankiem 10 marca zdążyła zaledwie dotrzeć do Strzeszewa. Tam chcieli przenocować w pałacu u swych krewnych, ale ci na krótko przed nimi opuścili już Strzeszewo. Lędziechowscy uciekinierzy spędzili noc w pałacu i następnego dnia rankiem tuż przed Borkowem spotkali pierwszych Rosjan. Rosjanie nakazali wszystkim wracać do swych domów. Droga powrotna prowadziła teraz przez Roszczyce. Kolejną noc spędzili wszyscy na cmentarzu w Komaszewie. W okolicy młyna w Białogardzie spotkali kilka osób z Lędziechowa, którzy z nimi nie uciekli, lecz pozostali we wsi, ale teraz musieli stamtąd uciekać w pośpiechu. Fließbachowie dowiedzieli się od nich o okropnościach, jakie wyczyniali Rosjanie, gdy to odkryli w gorzelni 7 000 litrów spirytusu. Pijani bez opamiętania znęcali się nad wszystkim i nad wszystkimi, których napotkali na swojej drodze. Wszyscy jednogłośnie zadecydowali teraz, że nie będą wracać do Lędziechowa, a udadzą się w kierunku Bytowa, gdzie na tej trasie mieszkało kilku ich znajomych i krewnych. 17 marca 1945 roku zmarła z wycieńczenia starsza pani Elisabeth Fließbach – pochowano ją na cmentarzu w Bytowie. Po dwumiesięcznym pobycie w Bytowie Elisabeth von Ehrenkrook postanowiła wybrać się pociągiem do Lędziechowa. Dotarła jedynie do Lęborka, ponieważ w tym czasie na odcinku do Lędziechowa zdemontowano już tory kolejowe. W Lęborku była przez kilka dni u pastora i wybrała się następnie pieszo do swej rodzinnej wsi. Zastała tam niewiele znajomych osób. Dużo zabudowań gospodarczych było już zniszczonych. Ich gorzelnia spaliła się podczas pożaru. Kilku miejscowych mężczyzn Rosjanie uprowadzili.

30 kwietnia 1945 roku Rosjanie zwolnili Karin von Ehrenkrook, córkę dzierżawcy majątku w Strzeszewie (zob. relacja Strzeszewo), z punktu zbiorczego w Grudziądzu, skąd mieli tam wszystkich uprowadzonych zesłać na Syberię. Karin wróciła na pieszo do swych rodzinnych stron. A oto kilka szczegółów odnośnie jej przybycia do Lędziechowa:

8 maja 1945 roku

Za Lęborkiem dowiedziałam się, że mieszkańcy wszystkich wsi z  pasa nadmorskiego mieli opuścić swe domy. To był dla mnie wielki szok. Miałam zamiar udać się najpierw do Lędziechowa, szłam pieszo wzdłuż torów kolejowych, które już wkrótce zdemontowano. Doszłam do gospodarstwa pana Pelza. Opowiadał mi straszne rzeczy, które się w okolicy wydarzyły. Bardzo martwiłam się o los mojej mamy. Od pana K. Dowiedziałam się, że mama przebywa w Krępie. Pan Pelz był tak dobry i poszedł ze mną do Krępy, ale tam nikt niczego nie słyszał o uciekinierach ze Strzeszewa. Za wsią na wybudowaniu u gospodarza Behnke dowiedziałam się, że mama ponoć jest w Lędziechowie i ukrywa się tam pod nazwiskiem „Anna Wegner”, ponieważ dla Rosjan każdy dziedzic i jego rodzina byli kapitalistami i trzeba by było ich za to „ukarać”. Państwo Behnke nakarmili mnie do syta i po raz pierwszy po wielu tygodniach mogłam się u nich porządnie umyć i wyspać w prawdziwym łóżku.

Lędziechowo, 10 maja 1945 roku

Wielkie rozczarowanie: mamy nie ma w Lędziechowie! Co prawda spotkałam tu kilka osób ze Strzeszewa, ale nikt z nich nie wiedział, gdzie mama się podziewa. Niektórzy przypuszczali, że jest w Wicku, ale nasz stary mleczarz Bohl był tam zaledwie poprzedniego dnia i nie spotkał jej, ale ponoć jeszcze kilka dni wcześniej tam była. W Strzeszewie od Wielkanocy nikogo nie było, ponieważ Rosjanie kazali całą wieś wysiedlić. Miałam wielką nadzieję, że w Lędziechowie wiadomość o moim pojawieniu szybko się rozejdzie i dotrze również i do mojej mamy. Przebywałam teraz u naszego byłego piekarza Lietzowa. W pałacu w Lędziechowie wyglądało okropnie, chociaż już większe zniszczenia uprzątnięto. W gruzach przed pałacem znalazłam małą srebrną tackę i kilka zdjęć moich dziadków!

14 maja 1945 roku

Wreszcie znak życia o mojej mamie! Znaleziono ją w Tawęcinie! Wielka radość nie do opisania. Pozostajemy w Lędziechowie.

Berlin 14 lipca 1945 roku

Od dwóch miesięcy nie zapisałam ani słowa. Cały czas byliśmy w Lędziechowie. Od szóstej rano do ósmej wieczorem musieliśmy pracować w majątkowym ogrodnictwie. Do Strzeszewa nie wolno nam było powrócić, cały czas byli tam Rosjanie. Straciliśmy już nadzieję, że możemy odzyskać to, co utraciliśmy. Zgłosiliśmy się do następnego transportu wysiedleńczego. W okolicy przebywała też Putti z Kurowa ze swymi dziećmi oraz dr Driehaus – przyłączyli się też do naszej decyzji. W Lęborku byliśmy jeszcze 8 dni u pastora Haack – w pastoracie przebywało jeszcze sporo uciekinierów, wśród nich spotkaliśmy ciocię Norę i jej częściowo sparaliżowaną matkę oraz ciocię Elsę. Po czterodniowej męczącej podróży odkrytym pociągiem towarowym trafiliśmy do Berlina.

Strzeszewo – od 1488 roku należało do kompleksu roszczyckiego rodziny von Krockow. Od 1742 roku właścicielem był już niejaki Kochanski, w 1751 roku Philipp Wilhelm von Grumbkow (zięć von Kochanskiego), w 1784 roku kapitan Georg von Weiher. 3 sierpnia 1799 roku J. Heinrich von Weiher sprzedał majątki Strzeszewo i Borkówko Bogislawowi von Roen za 24 000 talarów. Także i później właściciele Strzeszewa często się zmieniali: Ewald Thomasius (1860), Lehwes, Wilhelm von Somnitz (1877), starosta von Bonin (1878), Albert Bohl, Rote (1884), Krüger (1905). Ziemie stały się bardzo podatne pod uprawę po przeprowadzeniu melioracji pod koniec XIX wieku. W 1909 roku Strzeszewo zostało sprzedane państwu.

Georg Fließbach z Lędziechowa zakupił w 1916 roku majątek w Strzeszewie jako wspólną własność i na przyszłość wspólny spadek do podziału dla swych dzieci. Zatrudniono ludzi ze wsi, nadzór sprawował brygadzista, tzw. inspektor – od czasu do czasu zjawiał się w majątku i jego właściciel. Od 1923 roku majątek ten dzierżawił właśnie jego najstarszy syn Karl Georg Klaus Hermann Fließbach, ur. 6 grudnia 1892 roku w Lędziechowie.

Karl Georg Fließbach poślubił 16 września 1921 roku córkę barona z Estonii – była nią Nora von Ungern-Sterberg (ur. 2 czerwca 1897 roku).

Państwo Fließbach mieli czworo dzieci:

  1. Georg – ur. 15 kwietnia 1924 r. w Słupsku. Podczas II wojny światowej od lipca 1944 roku został uznany za zaginionego. To on miał w przyszłości odziedziczyć majątek w Lędziechowie.
  2. Kurt Eberhard  – ur. 16 marca 1927 roku w Strzeszewie.
  3. Christa Elisabeth – ur. 10 października 1929 roku w Strzeszewie.
  4. Margrit – ur. 26 grudnia 1936 roku w Słupsku.

W 1934 roku nastała zmiana gospodarzy majątku w Strzeszewie. Karl-Georg Fließbach po śmierci swego ojca Georga Fließbacha wrócił ze swoją żoną i dziećmi do rodzinnego majątku w Lędziechowie, a Strzeszewo wziął w dzierżawę jego szwagier Harald von Ehrenkrook (1893-1956). Od 14 września 1920 roku był on żonaty z Irmengard Fließbach z Lędziechowa (ur. 21 stycznia 1896 roku w Lędziechowie).

Państwo von Ehrenkrook mieli troje dzieci:

  1. Karin, ur. 6 sierpnia 1921 roku.
  2. Walfart, ur. 1923 roku, poległ jesienią 1944 roku w okolicach Aachen.
  3. Krafft-Guntram, ur. w 1928 roku.

Głównym wejściem pałacu wchodziło się do niewielkiej garderoby, a z niej do hallu z kominkiem. Po lewej stronie był gabinet dziedzica z wejściem na oszkloną werandę, z której można było wyjść bezpośrednio do parku. Po prawej stronie była duża jadalnia i małe pomieszczenia biurowe. Z jednego z nich można było wyjść w kierunku zabudowań gospodarczych. Obok biura były schody które prowadziły do piwnicy, gdzie była kuchnia, pralnia, spiżarnie i ubikacja. Również po prawej stronie hallu drewniane schody prowadziły na piętro. Obok schodów była łazienka i ubikacja, pokój dla mamsell i dla pokojówek. Na pierwszym piętrze była dwupokojowa sypialnia właścicieli – po lewej jej stronie dwa damskie salony. Ponadto trzy pokoje dziecięce, dwie łazienki. Na półpiętrze w kierunku poddasza były trzy pokoiki dla gości.

Bezpośrednio za parkiem po lewej stronie przylegał doń obszerny ogród owocowo-warzywny. Oprócz warzyw i owoców na własne potrzeby szczególnie dużo uprawiano w Strzeszewie malin i truskawek. Stałym odbiorcą świeżych owoców był hotel Neptun w Łebie. Dla dzieci dziedzica była to okazja do zabrania się wozem do Łeby, by następnie odwiedzić tak bardzo przez wszystkich ulubioną plażę. Córka Karin wybierała się niekiedy o wczesnym świcie na przejażdżkę konną przez Jackowo aż do wydm. Ponadto ogrodnik majątkowy miał swoje stałe stoisko na rynku w Lęborku, gdzie sprzedawał nadwyżkę plonów.

Do zabudowań gospodarczych należała gorzelnia, obora, chlewnia, dwie stodoły, kuźnia, stelmarnia, stajnia dla koni, remiza dla powozów konnych i druga dla maszyn rolniczych.

Podczas II wojny światowej dzierżawca Strzeszewa i jego dwaj synowie przebywali na wojnie, majątkiem opiekował się starszy zarządca Peter. Wydarzenia w Strzeszewie z marca 1945 roku opisała w swym pamiętniku córka Karin von Ehrenkrook:

„Od soboty 10 marca jesteśmy w rękach Rosjan. Na całym Pomorzu Wschodnim obowiązywał zakaz własnowolnego opuszczania miejsca zamieszkania. Moja mama zarządzała majątkiem i nie mogła i nie chciała uciekać. W sobotę rano dotarł do nas rozkaz, by natychmiast opuszczać domostwa. Do ucieczki nie byliśmy w ogóle przygotowani. Zarzuciliśmy na wóz najważniejsze rzeczy i ruszyliśmy w drogę, w kierunku Wejherowo-Gdańsk. Powiadano, że jedynym ratunkiem była teraz tylko ucieczka drogą morską. Drugim wozem razem z nami zabrały się rodziny Schulz, Rettke i Schmudde. Naszym wozem jechała mama, ja, pan W. Hemmingson i nasze dziewczęta. Nie ujechaliśmy daleko. W Przebendowie zepsuło nam się koło u wozu i zajechaliśmy do pałacu. To było nasze szczęście, bowiem bezpośrednio po tym zjawili się Rosjanie i padły pierwsze strzały. Później zobaczyłam na drodze rozjechane zaprzęgi konne, resztki pojazdów, którym nie udało się zjechać z drogi przed czołgami. Dalsza jazda w kierunku Gdańska okazała się być już niemożliwa. Ostatecznie wylądowaliśmy w pałacu u naszych krewnych w Kurowie, u Fließbachów. Chcieliśmy u nich odczekać, aż na drogach się trochę uspokoi. Pałac w Kurowie był już przepełniony uciekinierami, znajdował tam się też teraz niewielki lazaret. Rosjanie bez przerwy plądrowali i rabowali. Pomieszczenia były pięknie urządzone, ale zaraz pierwszego dnia brakowało tu już połowy rzeczy, wiele z nich bezsennsownie zniszczono. Po tygodniu zjawili się we wsi radzieccy tzw. „cywilni zarządcy” z rodzinami. Usadowili się w miejscowej szkole, uprzednio wyrzucając na ulicę przebywających tam uciekinierów. W majątku bez przerwy było słychać strzelaninę do drobiu, do bydła. Wkrótce zaczęto uprowadzać ludność. Zaczęto od mężczyzn, zabrano ich wszystkich, także wujka Gerharda (Gerhard Fließbach, właściciel majątku w Kurowie). Na szczęście wrócił on już po trzech dniach, widocznie był dla Rosjan już za stary. Przeszedł wiele cierpienia. Kilka dni później mojego wujka, pana Bewera i wszystkich rannych z lazaretu rozstrzelano. Tego samego dnia i ja zostałam przez Rosjan uprowadzona. Wszystko zaczęło się popołudniem. Uzbrojeni żołnierze spędzili wszystkie kobiety na skraj wsi, bez żadnych bagaży. W końcu odesłali z powrotem starsze kobiety i dzieci. Odgrywały się tragiczne sceny rozstania. W ostatnim momencie mama rzuciła mi plecak i tak oto się rozstałyśmy. Końskimi wozami zawieziono nas do Lęborka i umieszczono w ciemnej piwnicy. Następnego dnia przesłuchiwano nas pojedynczo. Tłumaczką była młoda radziecka studentka medycyny. Niektóre kobiety bito, ja miałam tego dnia szczęście. Jeszcze przed południem trafiłyśmy do więzienia, siedziałyśmy w czwórkę w jednym pomieszczeniu. Od czasu pobytu w Kurowie nie zmrużyłam jeszcze oka. Na drugi dzień bardzo wcześnie rano musiałyśmy być gotowe do wymarszu do Słupska. Szłyśmy pieszo 35 km, bez przerwy nas szykanowano. W Słupsku zakwaterowano nas w jakimś pustym budynku, na podłodze leżała słoma. O spaniu nie było mowy. Rosjanie bez przerwy zjawiali się, szukając sobie dziewcząt. Głód straszliwie dokuczał. (…) Po trzech dniach upchano nas w pociągu. Dokąd? Podróż z bardzo długimi postojami, czy wywiozą nas do Rosji? Dwa dni bez wychodzenia z pociągu, nie miałyśmy pojęcia, gdzie się znajdujemy. Wśród nas znalazła się pierwsza ofiara, zmarła młoda dziewczyna. Jej zwłoki po prostu wyrzucono z jadącego pociągu przez okno. Później widziałam stacje, przez które przejeżdżaliśmy: Chojnice, Sępólno, Nakło, Bydgoszcz. Wiele z nas dostało rozwolnienia, najgorzej dokuczało pragnienie. (…) Wylądowaliśmy w Grudziądzu. Zakwaterowano nas w koszarach. Niesamowite masy ludzi, wszyscy głodni, wymęczeni, chorzy, prześladowani.(…)

Somonino (niem. Semlin) – znajdowało się w powiecie kartuskim. Miejscowość tę stanowiła jednocześnie wieś z gospodarstwami indywidualnymi oraz częściowo majątek o tej samej nazwie. Majątek Somonino znajdował się bezpośrednio nad rzeką na pn. od wsi. Do majątku należał też olbrzymi młyn. Do 1780 roku Somonino było własnością klasztoru w Kartuzach. Po tym okresie przejmowali go różni dzierżawcy. W latach 1840-1858 dzierżawcą majątku był Gottlieb Perschau.

W tym samym roku na krótko przed swoją śmiercią majątek w Somoninie kupił Carl Georg Fließbach i przekazał go w testamencie swemu synowi. Od 1858 roku nowym właścicielem został Alexander Julius Caesar Fließbach. Urodził się on 4 marca 1826 roku w Kurowie. 25 września 1860 roku Alexander ożenił się w Otominie z córką Otto Drebsa, właściciela tego majątku. Jego żoną została Emma Adelheid Drebs. (ur. 23 lipca 1842 roku).

Małżeństwu Fließbach urodziło się w Somoninie 11 dzieci:

1. Helene Adelheid – ur. 25 sierpnia 1862 r.

2. Katharina Matilde – ur. 21 sierpnia 1863 r.

3. Max Carl – ur. 11 marca 1866 r.

4. Elisabeth Marie – ur. 26 maja 1867 r.

5. Kurt Georg – ur. 2 grudnia 1870 r., zm. 3 listopada 1880 r. w Gdańsku.

6. Emmy Anna – ur. 18 lipca 1874 r., zm. 8 września 1897 r. w okolicach Ełka, gdzie zamieszkała po ślubie z Kurtem Tczabranem.

7. Arthur Alexander – ur. 17 grudnia 1882 r., zm. 7 lipca 1906 r. w Bonn. Arthur studiował rolnictwo w Bonn-Poppelsdorf.

8. – 11.  Ostatnia czwórka dzieci: trzech chłopców i jedna dziewczynka zmarła zaraz po urodzeniu.

Alexander Fließbach zmarł 12 września 1903 roku w Sopocie. Majątek w Somoninie odziedziczył jego syn Max Carl Fließbach. Studiował on ekonomię i pracował w zawodzie kupca w okolicach nad Renem. Służbę wojskową odbył w 77 Regimencie Piechoty w Turyngii. W stopniu porucznika służył w 94 Regimencie Piechoty w Weimarze. Po wybuchu w 1900 roku tzw. „Powstania Bokserów” w Chinach skierowano również tam i jego jednostkę. Max Fließbach w randze kapitana dowodził 7 Kompanią 2 Wschodnioazjatyckiego Regimentu Piechoty.

7 września 1901 roku oficjalnie zapanował pokój w Chinach. Max Fließbach powrócił z wojny szczęśliwie do domu. Jeszcze tego samego roku 26 listopada poślubił swoją kuzynkę z Choczewka, była to Elisabeth Mathilde Pauline Fließbach.

W Kolonii małżeństwu Fließbach urodziło się troje dzieci:

Hans- Henning Max  – ur. 22 stycznia 1903 r.

Heinz-Jürgen Max – ur. 14 grudnia 1908 r., zm. 5 września 1909 r. w Kolonii o godz. 19.30.

Ingeborg Lilly – ur. 31 stycznia 1910 r.

Max Fließbach nie był zainteresowany pracą w rolnictwie. Nie znalazał się żaden prywatny kupiec, więc sprzedał swój spadek po ojcu państwu.

Podczas I wojny światowej od stycznia 1915 roku do sierpnia 1916 roku walczył Fließbach w szeregach 2 Batalionu 28 Regimentu Piechoty Rezerwy. Został ciężko ranny i został do końca życia inwalidą.